środa, 4 lipca 2012

4. Hope dies last.

Jakoś nie wiem dlaczego, ale uważam, że nawet mi wyszedł ten rozdział. W porównaniu do poprzedniego na pewno.
Na końcu jeszcze coś napiszę. 
Enjoy!

***

OLIVIA.


Jakieś miasteczko blisko granicy z  Oklahomą [autorce nie chce się szukać nazwy], Kansas, U.S.A.

Drogi pamiętniku,
Po pierwsze nie mam zamiaru pisać twojego imienia, nazwy czy co to tam jest z dużej litery. Gdybym to zrobiła czułabym się jakbym zaczęła gadać z wymyśloną osobą. A nie chcę tego.
Po drugie nie obiecuję, że cokolwiek jeszcze tutaj napiszę. Nie chcę składać fałszywych obietnic... Nawet takiemu przedmiotowi jak ty. No, bo bez obrazy - przedmioty podobno uczuć nie mają.
Jesteśmy w Kansans. Ja i Steven. Siedzę w jakiejś restauracji, Steven poszedł, ale zaraz ma wrócić, więc korzystam z okazji i coś tutaj piszę. Bo gdy wcześniej próbowałam ciągle mnie zagadywał. Albo zerkał przez ramię. A tutaj chciałabym mieć trochę prywatności.
O tym, co się stało w Missouri w ogóle nie rozmawiamy. Stara się. O Stevena mi chodzi. Gdy rozmowa schodzi na niebezpieczne tory zmienia temat. Nie wiem dlaczego. Może mu zależy na przyjaźni? Albo zwyczajnie na podwózce? Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Wolę nie wiedzieć. Co prawda: "Kto ma wiedzę ten ma władzę", ale jakoś na władzy mi w życiu nie zależy. Ważne, że mam z kim pogadać, to mnie najbardziej cieszy. Potrzebuję drugiego człowieka. Nie umiem... Nie umiałabym żyć w samotności. Musiałabym ześwirować, a tego nie chcę.
Zastanawiam się i zastanawiam - kim jest dla mnie ten chłopak. Znajomym? Przyjacielem? Znamy się dopiero od dwunastu godzin, a "przyjaźń" to wielkie słowo.
Steven właśnie wraca do stolika. Był zapłacić za jedzenie. Chciałam mu dać trochę kasy, ale uparł się, że jej nie chce. "Nie będzie kobieta za mnie płacić.", powiedział mi. Ale za samą siebie też mi nie pozwolił. Pff... Też mi gentelmen. Opowiadał mi trochę o sobie. Takie sex, drugs & rock n' roll. Może pomaganiem takiej istocie jak ja chce sobie odkupić wszystkie winy, na przykład pozbawienie dziewictwa piętnastolatek, czy przeszkadzanie sąsiadom zbyt głośnym imprezowaniem? Ale w te tematy wolę się nie zagłębiać... 
On do Los Angeles jedzie, żeby karierę zrobić. Słabo to widzę. L.A. jest wielkie, jest w nim mnóstwo zespołów, szansa, że Stevenowi się uda jest jedna na milion. No, ale i tak będę go wspierać, tak jak on teraz mnie. Może kiedyś, gdy już u ciotki będę pojadę do Kalifornii na kilka dni, a wieczorem pójdę na koncert zespołu, w którym Steven grać będzie? Oczywiście, zapewnił mnie, że bilety dostanę bez problemu, "nawet takie vipowskie", powiedział mi. i się tak słodko uśmiechnął...
Nieważne, nie było tego.
No, właśnie, nie zastanawiałam się, co będę w Phoenix robić, nawet taki mało ogarnięty Steven ma. A ja? Co ze mną? Ciotka zawsze mnie przygarnie, zawsze była miła dla mnie i wszystkich moich kuzynów. Co prawda za swoją siostrą, moją ciocią nie przepadała, ale moją kuzynkę kochała. Mnie też, to jej się wyżalałam, rzadko, bo mieszka daleko od Conecticut, ale zawsze to było coś.
Gapi się na mnie. Steven się gapi.
Dobra, muszę kończyć. Teraz pewnie się gdzieś prześpimy, blondyn miał nam gdzieś nocleg załatwić i mam nadzieję, że to zrobił - mam dosyć spania w samochodzie. 
Bez Stevena nie dałabym sobie rady.


Pożegnam się jak moja kuzynka.
Ave, tęcza


PS: Specjalnie do tego napisu kupiłam kolorowe długopisy. Aż cztery dolary wydałam!




AMANDA.


Los Angeles, Kalifornia, U.S.A.

Myślałam, że mnie polubiła. Chelsea... Alice... Serio, miałam taką nadzieję. Ale podobno nadzieja jest matką głupich. Czyli wychodzi na to, że głupia jestem. W sumie racja, zgadzam się - jestem głupia, szurnięta, pojebana.
W ogóle, jakby się tak zastanowić to po cholerę ja żyję? No, bo po co? Szczerze to najchętniej bym się zabiła, tak po prostu, no, bo dlaczego nie. Nie mam nikogo oprócz ojca. Ale kocham go. Wspierał mnie zawsze. I nie mogę mu tego zrobić. Też go muszę wspierać. Wiem, że kochał mamę, a ona zmarła. Potem babcia, jego matka też zmarła. Już wtedy było mu bardzo ciężko. A gdyby mnie jeszcze zabrakło to nie wiem, co by się z nim stało. Jestem chyba... nie, jestem na pewno jedyną osobą, która mu została. Tyle razy mu mówiłam, żeby poszedł do jakiegoś klubu dla singli, nie wiem, na jakąś randkę czy coś. Żeby sobie kogoś znalazł. Ale on ciągle mówił, że jest mu dobrze samemu. Upierał się, więc już do tego nie wracam, ale wiem, że jest mu ciężko bez mamy. Mówił mi, że to ja powinnam sobie kogoś znaleźć, że jestem młoda.
Ale... Nie wiem jak by to mogło wyglądać. Tyle razy obserwowałam zakochane pary. Zazdrościłam im. Chciałabym się wreszcie zakochać, a najbardziej bym chciała, żeby ktoś się we mnie zakochał. Marzyć zawsze można. Ale... I tak bym nie tak potrafiła żyć. Może to dziwne, ale... nie wiem, co to miłość. Taka miłość dziewczyny do chłopaka. Nigdy się nie zakochałam. Nigdy. A mam siedemnaście lat. To jest trochę wkurzające. Chciałabym wreszcie poczuć te motylki w brzuchu, to uczucie, że masz dla kogo żyć, że jest ktoś kto cię wspiera. Ale nie ma kogoś takiego, nie spotkałam nikogo takiego.
Przecież nie jestem aseksualna. Podobało mi się kilku chłopaków, ale nigdy nie poczułam czegoś... większego, niż zwykłe zauroczenie czyjąś urodą. Niby ktoś jest, ale to sensu by nie miało.
Bo prawda jest taka - nie mam wrogów, ale przyjaciół też nie mam. Dlatego poszłam do tego głupiego samorządu. Niby na mnie głosowali, ale tylko dlatego żebym całą brudną robotę zgarnęła. Szkoda, bo miałam nadzieję, że ktoś mnie przez to zauważy, doceni... Ale nic takiego się nie stało, nadal cała szkoła w dupie mnie ma.
No i pojawiła się Chelsea. Miałam cichą nadzieję, że chociaż się zakumplujemy. Dałam jej adres. Wydawała się tak szczerze miła, jakby na serio mnie lubiła. Nie ukrywam, też się starałam - nie chciałam przez jakieś jedno głupie słowo zaprzepaścić całej szansy na poznanie kogoś bliżej. Chciałam wykorzystać tę szansę, nie wiadomo czy jeszcze jakąś kiedykolwiek dostanę.
Ale mijały dni - pierwszy, drugi, trzeci... Dzisiaj jest czwarty, a ona się nie odezwała. Nic, powiedziała, że wtedy nie może, bo jest zajęta. Zrozumiałam. No, ale później, przecież mogła przyjść do mnie do domu, albo chociaż w pracy odwiedzić. A pytałam się Axl'a, tego kucharza - nie było jej.
Tracę nadzieję na cokolwiek. Prawie już jej nie ma. Czuję to. Nie wiem, co będzie, gdy mi jej zabraknie. A podobno nadzieja umiera ostatnia...
Więc, co będzie, gdy i ona umrze?

***
Tak dużo przemyśleń. Może trochę krótki, ale nie widzę sesu, żeby cokolwiek innego dodawać tutaj jeszcze. Według mnie wyjątkowo jest OK. Ale mogę się mylić. Mam wrażenie, że dialogi czasami są nudne. Wiadomo, że muszą być, ale chyba raz na jakiś czas takie coś też pojawić się może, nie?


Nie no, muszę to napisać. To trochę dziwne, ale...
Miałam bloga, takiego o sobie i ktoś od czasu do czasu na niego jeszcze zagląda. I dzisiaj na nim wybiło dokładnie 666 wyświetleń. Dodatkowo na tym blogu dzisiaj miałam do którejśtam godziny 69 wyświetleń. I nie mogłam się powstrzymać - musiałam screeny zrobić XD 




Ja i ten mój chory mózg...

11 komentarzy:

  1. Mniam, mniam, pożeram twoje opowiadanie na śniadanko *_____*
    Hah, nowy u mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że jesz śniadanie tak jak ja - o 13:37, bo wtedy ten komentarz dodałaś xD

      Usuń
    2. No ba, szlachta jada śniadanie po południu :D

      Usuń
  2. Fajne to twoje opowiadanie ( tak, wiem. Naprawdę bardzo wyczerpująca opinia. Ale sorry. Na razie na nic konkretniejszego mnie nie stać )Czekam, aż Gunsi się rozkręcą. Napisz mi jak dodasz nowy rozdział.
    A tak jak już tu piszę... To u mnie jakieś nowe bazgroły się pojawiły jak by co.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oł maj gasz niech się ta Alice odezwie w końcu do tej Amandy noo! xD
    I ten zajefajnie się to wszystko czyta, bardzo podoba mi się ten rozdział i w ogóle. Pamiętnik Olivii też świetny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, dziewczyno, wszystko mi skomentowałaś. Mnie by się nie chciało :o Dziękuję za te wszystkie komentarze. Miło mi, że w ogóle ktokolwiek to czyta, gdyż osobiście uważam moje opowiadanie za beznadziejne :D

      Usuń
  4. Amanda mnie rozpiernicza na części pierwsze. Niczym rozbita szklanka. Po prostu leże i nie mogę wstać póki ktoś mnie nie zmiecie.
    Właśnie porównałam się do szklanki o.o
    Ej, jakim cudem ja tego opowiadania nie czytałam wcześniej? Teraz żałuje, ale nadrobiłam i jestem z tego taaaka dumna. I wiesz co? Zajebistość Twojego opowiadania będę teraz świętować jogurtem, a co, wolno mi! ^^
    Moja lista polecanych powiększa się o Twojego bloga :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, bratnia dusza ;D
      Właśnie pożeram jogurt. Taka moja mała tradycja - Gunsowe blogi = jogurt.
      Kolejne dwa rozdziały za mną i po prostu się rozpływam jak śnieg na wiosnę. *.*
      Uwielbiam Steviego, uwielbiam jak nie wiem! A tu proszę - prawie główna rola mu przypadła :D Szkoda, że takich opowiadań jest tak mało ;)
      No nic, lecę dalej...

      Usuń
  5. Wciąż się gubię która to która. Znaczy w drugiej części, bo ta co pojechała ze Steviem to wiem... Ale ta druga już sama nie wiem. -.-
    postaram się ogarnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ej, to też już czytałam.
    Mam dziurę w pamięci. xD
    Ale nadal jest bardzo zajebiście. ; )

    OdpowiedzUsuń
  7. Również się cieszyłam kiedy miałam 666 wyświetleń. Normalnie zaciesz a'la Popcorn -.- Nawet powstał post w hołdzie 'liczbie szatana'.

    Tak odkładałam przeczytanie Twojego bloga aż tu wchodzę, a tu nagle już 7 rozdziałów. Nadrabiam zaległości. Nieco irytują mnie te złączone wyrazy, ale da się przeżyć.
    Powinnam od tego zacząć, ale kij z tym -.- Świetnie piszesz. Ciekawie. Dialogi - fakt można by rozwinąć, ale nie będę aż tyle wymagać.

    A teraz pożegnanie:
    Ave tęcza!

    OdpowiedzUsuń