środa, 11 lipca 2012

6. Sing with me.

OLIVIA.

- Ej, Liv, zatrzymaj się tutaj. - poprosił mnie Steven przerywając uderzanie swoimi pałkami gdzie popadnie. I dzięki Bogu. Te pałeczki zaczęły mnie na serio wkurzać. Ale znosiłam je, w końcu muzyk musi się rozwijać.
- Po co? - pytam się blondyna parkując auto przed jakimś sklepem.
- A co można robić w monopolowym? - Steven uśmiecha się do mnie i wysiada - Chcesz coś?
Kręcę przecząco głową. Nie chcę pić. Zmieniłam się, ale alkohol nigdy mnie nie kręcił. Wystarczy mi to, że Steven ciągle mnie fajkami częstuje, a ja nie odmawiam. Działają odstresowywująco. Pomagają mi. Z resztą Adler też mi pomaga i nie wiem co bez niego zrobię. Bo za niedługo przekroczymy granicę Arizony, a stamtąd już blisko do Phoenix. Blondyn jedzie dalej, na podbój świata, a ja zostaję. A najgorsze jest to, że nie mam pomysłu co będę robić. Żadnego. Na studia najchętniej bym poszła, ale nie wiem na jaki kierunek. Nie chcę znów się męczyć na prawie. Jest trudne i przede wszystkim bardzo nudne. A ja nudy nie lubię. Nie wiem jeszcze, może na medycynę się skuszę, kto wie. A pózniej psychatrą zostanę. Ale... Nie, to jednak nie dla mnie. Sama nad sobą się czasami użalam i oczekuję pomocy od innych, ale sama nie potrawiłabym właściwie pomóc komuś innemu. Najwyżej będę w jakimś supermarkecie pracować. Nie, to też nie dla mnie. Kuźwa, jeśli nic innego nie znajdę to będę musiała na to cholerne prawo wrócić. Do niczego innego się nie nadaję.
- Liv, mam pytanie... - pyta się Steven. W ręku trzyma siatki z zakupami. Szybki jest.
- But in the seasons of wither we'll stand and deliver...- patrzę na niego nucąc pod nosem.
- Tak, skarbie, wytrwamy. - wywrócił oczami.
Chyba mój śpiew nie przypadł mu do gustu. Albo piosenka.
- Liv, ogarnij się. Spotkałem jednego gościa, szuka podwózki do L.A., weźmiemy go? - uśmiecha się prosząco.
On jest taki słodki, gdy się uśmiecha. Za słodki.
- Ale ty prowadzisz. - wychodzę z samochodu, a Steven mnie przytula i całuje kilka razy po głowie.
- Oczywiście. - podaje mi siatki i biegnie z powrotem do monopolowego, pewnie po swojego nowego kumpla.
Wkładam zakupy blondyna na tylne siedzenie, a sama siadam z przodu na miejscu pasażera. Patrzę w stronę chłopaków. A raczej w stronę Adlera i CBT, czyli Człowieka-Bez-Twarzy. Ale mądra jestem i jakie zajebiste skróty wymyślam...
Zdecydowanie od przebywania ze Stevenem mózg mi się stępił. Staczam się...
Wracając, CBT to nikt inny jak mulat z gitarą, który ma same włosy, a twarzy nie ma. A Adler to Adler z wiecznym uśmiechem na twarzy. Proste i nieskomplikowane, czyż nie?
Steven i Człowiek Bez Twarzy idą w moją stronę, a ja nadal się w nich chamsko wgapiam. Mulat chyba się na mnie patrzy, ale kto to wie, przez te jego włosy to prawie jak ninja jest - może coś obserwować, a to coś nie będzie o tym wiedzieć. Sam spryt.
Ok, muszę zdecydowanie ograniczyć kontakty z Adlerem... Ale to od jutra.
Uśmiecham się, a CBT peszy się. Ha, czyli się na mnie patrzył. Olivia, ty geniuszu.
Koniec z Adlerem... I tak każdy wie, że nie skończę.
Odwracam wzrok i siadam prosto. Chuj z nimi. Muszę się sobą zająć. Zamykam oczy i wsłuchuję się w radio.
- Every time that I look in the mirror all these lines on my face getting clearer.- zaczynam śpiewać - The past is gone. It went by like dusk to dawn. Isn't that the way. Everybody's got their dues in life to pay.
Od jakiegoś czasu często śpiewam. To mi pomaga. Podnosi na duchu. I właśnie chyba przez to wiem czym dla Stevena są te dwa kawałki drewna, którymi bębni gdzie popadnie. Są czymś bez czego życie jest zwyczajnie nudne, czymś co sprawia, że życie choć na chwilę nabiera kolorów. Coś co sprawia choć na chwilę, że życie ma sens.
- Yeah, I know, nobody knows where it comes and where it goes. I know it's everybody's sin. You got to lose to know how to win.
Nie wiem dlaczego wcześniej nie śpiewałam. Żałuję, że zaczęłam tak późno. Gdy to robię choć na chwilę przestaję myśleć o problemach i o tym co będzie. Czuję się trochę jakbym się naćpała. Tylko, że moim narkotykiem nie jest heroina tylko dźwięki i słowa.
- Half my life's in books' written pages. Live and learn from fools and from sages. You know it's true.
Słyszę głosy Adlera i jego kumpla. Coś pierdolą o mnie. CBT uważa, że ładnie śpiewam, a Steven, że się najebałam kiedy go nie było. Ktoś otwiera drzwi od strony kierowcy.
- All the things come back to you... - śpiewam dalej. Mam ich na razie w dupie. Beze mnie powinni sobie poradzić.
- Liv? - mówi Steven patrząc się na mnie z przerażeniem. Chyba na serio o tych narkotykach mówił.
Otwieram oczy i patrząc się z uśmiechem na wystraszonego blondyna śpiewam dalej.
- Sing with me, sing for the years, sing for the laughter and sing for the tears. Sing with me, if it's just for today. Maybe tomorrow the good Lord will take you away...
Chłopak szybko wsiada do samochodu i zatyka mi dłonią usta i nos. Odpycham ją i uderzam go nie za mocno w blond czuprynę. Mulat się śmieje.
- Pojebało cię do reszty?! - wydzieram się na niego. Jednak on tylko uśmiecha się i wysiada oznajmiając swojemu koledze:
- Sytuacja opanowana. Wszystko w porządku. Można wsiadać.
Chłopak wchodzi do samochodu i usadawia się na tylnym siedzeniu. Steven włącza silnik i rusza w dalszą drogę.
- Więc, generale Olivio Murray to jest żołnierz Saul Hudson. Żołnierzu Saulu Hudson to jest gererał Olivia Murray. - przedstawia nas sobie Adler oficjalnym tonem. W samochodzie zapada cisza, nikt się nie odzywa, radio zostało wcześniej wyłączone przez blondyna. Chwilę pózniej, razem z CBT... znaczy się z Saulem zwijamy się ze śmiechu, a Steven się na nas dziwnie patrzy.
- Dlaczego się śmiejecie? - pyta się tym samym wywołując u nas kolejny napad śmiechu. - Naćpaliście się beze mnie?
Dobra, ok, koniec. Próbuję przestać, jednak marnie mi to idzie. Odwracam się w stronę Saula. Nasze spojrzenia się spotkają i znowu zaczynamy się śmiać.
- Ej, o co wam chodzi? - kolejny raz pyta się nas zaciekawiony Adler.
- O nic. - odpowiadamy mu razem wywołując kolejną salwę śmiechu.
- Jak nie powiecie to foch. Obrażam się.
- Steveeeeen... Nie fochaj się... - uwieszam się ramienia chłopaka uśmiechając się przepraszająco - Już nie będziemy, co nie?
- Oczywiście. - CBT próbował powiedzieć to poważnie, jednak nie do końca mu się to udało. Cóż, liczą się chęci, a blondynowi to wystarczyło.
- No, dobrze. Skoro tak ładnie prosicie to wam wybaczę. - Steven uśmiecha się znowu. - Saul, podasz mi piwo?
- Spierda... - chciał powiedzieć jednak blondyn mu przerwał.
- Bo się fochnę...
Zrezygnowany chłopak wyjmuje z siatki piwo i podaje je kierowcy.
- Steven... - zaczynam.
- Skarbie, to tylko jedno piwo. Nikomu jeszcze nie zaszkodziła taka ilość. A już w szczególności mi. - mówi i upija kilka łyków.
- Jak uważasz... - cicho mówię, a Steven uśmiecha się uspakajająco. Jednak ja jakoś spokojna nie jestem... Kurwa, muszę spisać testament.
- Ej, a dlaczego ja jestem tylko żołnierzem, a ona generałem? - pyta się Saul i po chwili ciszy, tym razem wszyscy, zaczynamy się śmiać.

Na szczęście jeszcze testament mi potrzebny nie jest. I mam nadzieję, że prędko nie będzie. Ale ze Stevenem wszystko jest możliwe, więc wypadałoby go napisać. Szkoda tylko, że mój prawnik został w Connecticut. Najwyżej rodzice dostaną moje zwłoki po wypadku samochodowym. Może wtedy swój błąd zrozumieją... Wątpię.
Godzinę temu przekroczyliśmy granicę Arizony. Boję się jeszcze bardziej. Zżyłam się ze Stevenem. Jest dla mnie jak taki starszy brat, mimo, że jest młodszy ode mnie o rok. Nie chcę go zostawiać, ale wiem, że muszę. On jedzie robić karierę, a ja zostanę na kasie w delikatesach lub monopolowym. Życie jest okropne.
Rozważałam to, żeby pojechać z nimi do L.A., no, bo co mi szkodzi. Ale co ja bym miała tam robić? Kasa na mieszkanie i czynsz wcześniej czy pózniej się skończy, a u ciotki przynajmniej będę mieć gdzie spać.
Tylko trzy godziny do Phoenix. Ratunku...
- Co tak myślisz? - wesoły głos Adlera wyrywa mnie z zamyślenia.
- Nic, nic... - mówię mu. Nie mam ochoty na rozmowę, nawet z nim.
- Ej, co się dzieje? - pyta się - Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć...
- Tak, Steven, wiem. Ale nie chcę. - mówię mu. Chłopak przestaje się uśmiechać. Nie lubię go krzywdzić. Nie lubię, gdy się nie uśmiecha, szczególnie jeśli to się dzieje przeze mnie. Ale on też musi zrozumieć, że nie mam ochoty na zwierzanie się.
Wzrusza ramionami i skupia się na prowadzeniu pojazdu. Z tylnego siedzenia słychać chrapanie Saula.
Opieram się o szybę i zamykam oczy. Wsłuchuję się w muzykę. Właśnie leci "Wind Of Change" Scorpions. Kocham tę piosenkę.
"The future's in the air. I can feel it everywhere. I'm blowing with the wind of change..."
Ktoś przykrywa mnie kocem.
Zasypiam.

***
Tak, wiem, chujowy rozdział, chujowe zakończenie, poznanie Slash'a też chujowe. Bywa. Teraz na nic lepszego i dłuższego mnie nie stać.
Chciałam w tym rozdziale wspomnieć o wszystkich, ale zapomniałam o jednym fakcie, więc na Amandę, Chelsea, Izziego i Axla musicie czekać do weekendu. Wtedy postaram się dłuższą notkę napisać. Ta miała niby być, ale moje plany poszły się jebać. Trudno.
Mam nadzieję, że chociaż trochę się podoba.

24 komentarze:

  1. "Mam nadzieję, że chociaż trochę się podoba." sranie w banie...zajebiście mi się podoba! 8D CBT wymiata! Generał Olivia Murray też! Ale nie podoba mi się nie uśmiechnięty Steven na końcu D:
    Mam nadzieję, że się rozchmurzy w kolejnych rozdziałach, na które oczywiście czekam z niecierpliwością :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie lubię smutnego Popcorna, ale musiałam tak zrobić, bo w końcu nie będzie chodził z bananem na twarzy, gdy jego przyjaciółka jest smutna :c Ale mogę obiecać, że w kolejnym rozdziale Steven będzie uśmiechnięty xD

      Usuń
    2. No racja racja! I to mi się podoba!

      Usuń
    3. U mnie nowy, wpadaj jeśli masz czas :D

      Usuń
    4. U mnie kolejny nowy, ale uwaga bo taki trochę...psycha mi siada i to dlatego 8D

      Usuń
  2. "Chujowy", "chujowy" "chujowy". NIE! Nic tu nie jest chujowe. To. Jest. Zajebiste i koniec rozmów!
    Nie uśmiechnięty Steven to nie Steven :( Slash chrapie, no tego to ja się po nim nie spodziewałam xD Nie wiem czemu, ale zajebiście podoba mi się Twój styl pisania, taki... taki lekki, i no... Zajebisty xD
    Jogurty mi się już skończyły, więc nie mam czym świętować kolejnego, dobrego rozdziału :c xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. To jest zajebiście chujowe!
      A tak na serio to zdaje mi się, że trochę przymulający ten rozdział, no, ale zdanie czytelnika jest najważniejsze itp. :)
      Slash miał grać coś tam na gitarze, ale stwierdziłam, że on ciągle to robi, więc wymyśliłam chrapanie xD
      I mogę Ci wysłać jogurta, bo mi w lodówce stoją XD

      Usuń
    2. E, nic tu nie przymula, przynajmniej na moje oko xD
      Nienawidzę jak ktoś chrapie. Zwłaszcza przy mnie. Mam wtedy jakieś dzikie odruch obronne, na przykład walenie kogoś pudełkiem po pizzy po głowie.
      Nowy u mnie :D

      Usuń
    3. Uważaj, bo na tym pudełku może być tekst jakiejś mega zajebistej piosenki! xD

      Jutro przeczytam, bo już siły nie mam :)

      Usuń
  3. Nic nie chujowe. Dobrze jest. Jak dla mnie, to niech Olivia jedzie z nimi do LA. I będzie odjazd w kosmos. Dobra... Pisz dalej, czekam zniecierpliwiona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie martw się, Olivia trafi do Los Angeles. Wszystko w swoim czasie :D

      Usuń
  4. Oj tam, oj tam! (zabiłam jednorożca, wybaczcie)
    Marudzisz, kurde... Nic nie jest chujowe i w pełni zgadzam się z Sonn, która nawiasem mówiąc perfidnie, chamsko i z premedytacją napisała wszystko to, co chciałam napisać JA.
    A nie widzę sensu w powtarzaniu, że Steven bez uśmiechu, to prawie to samo, co zgaszone Słońce. Że zburzyłaś mi wizję zajebiście wyglądającego, idealnego Slasha, który to zostanie moim mężem, gdy tylko pojadę do L.A z moją gitarą, poznam Perlę i otruję ją cyjankiem potasu. Bo jak to tak, że mój men CHRAPIE?! O.o No chyba nie!
    O stylu pisania też słówka nie powiem, choć jedno mi się nasuwa, a mianowicie 'swojski'. Łatwy do przełknięcia i praktycznie samo się czyta.
    Ale mam jedną przewagę nad kobietą, która wdarła się do mojego mózgu, by wyciągnąć z niego komentarz.
    Otóż, MAM CZTERY JOGURTY W LODÓWCE! ];>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, marudzę. I wiem, że Steven bez uśmiechu to nie Steven, bo Steven musi mieć uśmiech, ot co! Ale musiałam tak zrobić :c I przepraszam za zburzenie Twej wizji o idealnym Slashu :( Ale kiedyś musiałaś się o tym dowiedzieć. No bo chyba jednak on chrapie - ja to wiem! xD
      A ja nie wiem ile mam jogurtów w lodówce, bo nie chce mi się o 23:39 schodzić do kuchni. Poza tym to nie mój dom. Ale gdzieś na pewno jakiś jest! :D

      Usuń
  5. No to ja powtórzę raz jeszcze: Steven smutny = nie Steven.
    Steven, Steven, Steven. :3 Uwielbiam go. ;D
    A rozdział może faktycznie trochę przymulający, ale NIE chujowy! O.o
    Świetny, świetny :D No to ja mogę w imieniu wszystkich chętnych wznieść teraz mój kubeczek z jogurtem (już dzisiaj trzeci, ale who cares ;D Chyba jestem jogurtoholiczką :O To straszne!)! I otóż wznoszę toast:
    "Za najpiękniejszy na świecie uśmiech, żeby już nigdy nie znikał z twarzy Stevena!"
    W tym jogurcie to chyba były te "witaminki" od Izzy'ego, że już takie rzeczy zaczęłam pisać xD
    Przepraaaszam ;D
    I też uważam, że Slash na pewno chrapie. Wystarczy tylko na niego spojrzeć. ;) Chrapie jak nic! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja napiszę jeszcze raz - wiem, że Steven bez uśmiechu to nie Steven, bo Steven musi się uśmiechać. Ale lajf is brutal i musieliście poczytać o smutnym Adlerze.
      I dziękuję, że ktoś się ze mną zgodził - ten rozdział przymula, jak dla mnie jest w nim za mało akcji, ale co ja poradzę, że jestem leniem i wolę wpierdlać czekoladę i słuchać mojej listy utworów o wdzięcznej nazwie "Mlzhnzzg", niż opisywać przygody niespełnionej wokalistki, chrapiącego gitarzysty i pijącego piwo perkusisty :/
      Przez te wasze gadanie o jogurtach muszę sobie kupić, bo mam ochotę :D
      I nie przepraszaj - każdy czasami ma prawo pierdolić o dziwnych rzeczach, ja jestem tego przykładem xD

      Usuń
    2. A jeszcze, bo zapomniałam wcześniej... Mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach? Jeśli to nie problem oczywiście, bo jak Ci się nie chce to powiedz, będę sobie sprawdzać... ;D
      U mnie na blogu: stories-from-garden-of-eden.blogspot.com
      ;)

      Też wolę wpierdalać czekoladę niż pisać, może dlatego wyglądam, jak wyglądam ;D A Twoja lista utworów ma rzeczywiście wdzięczną nazwę ;) Ja z takich ładnie nazwanych rzeczy mam tylko gitarę-alkoholiczkę imieniem Duff ;) Pasuje jak ulał ;)

      Usuń
    3. Jasne, że będę Cię informować :)

      Haha, gitara-alkocholiczka? xD Nie no, z nazwanych rzeczy to jeszcze mam telefon imieniem Clyde :)

      Usuń
  6. zapraszam na odcinek piąty na www.lovee-football.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział nie jest chujowy , ale kłamczysz :o
    Uwielbiam twój blog , ale to już wiesz : ) Czeeekam na kolejny rozdział .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, zuy człowiek ze mnie jest ^.^

      I znowu piszę, iż miło mi jest kolejny raz :D

      Usuń
  8. Nie wiem czemu, ale ja od razu chciałabym aby ją przeleciał, ja wiem, że ja jestem zbokiem, ale naprawdę, takie coś jest zajebiste... Bo jednak jak tak długo przebywali sam na sam... To jednak ciągnie ich do siebie jakby nie patrzeć, nie?
    A teraz coś o treści, ogónie Stevenek u ciebie jest przesłodki ii odwala, ale nie można go zapisywać z takimi cechami... Chociaż w sumie tak, to Twoje opowiadanie co ja mogę.
    Ale sama wiesz co o czymś takim myślę, opowiadałam Ci na gg. :)
    czekam wciąż cierpliwie na dalszy ciąg!

    OdpowiedzUsuń
  9. Bajka. Po prostu czysta poezja! :) Tu nie ma nic chujowego.
    Zgadzam się z przedmówczyniami - smutny Steven?! Ale z drugiej strony... szokujesz, a to dobrze, bo nie wiadomo, czego można się po spodziewać :D
    + Jak to się kurwa stało, że kurwa nie mam cię w "Wolnych chwilach"?! Osz ja jędza przebrzydła...!

    OdpowiedzUsuń
  10. Ehhhh...szeregowy CBT jest super.
    I ogólnie zajebioza. Lecem dalej.

    OdpowiedzUsuń
  11. "CBT" - Genialne. Śmiałam się jak pojebana przez kilka minut... Świetne!
    Wybaczam ci brak handlarza witaminami :)

    OdpowiedzUsuń