wtorek, 28 sierpnia 2012

2 | Kosmici są wśród nas.

Freja

Miejsce zamieszkania Panów Lubiących Małe Dziewczynki, czyli innymi słowy - Dworzec w Mieście Aniołów.

Podróż z Seattle minęła spokojnie, aczkolwiek papierem toaletowym w toalecie bym nie pogardziła. Chciałam go wymienić, dając wzamian jakieś dziwne stworzonka chodzące po suficie przedziału, którym jechałam, ale niestety, chętnych nie było. Trudno.
Szybko wysiadam z pociągu, bo, jak dopiero zauważyłam, od dziesięciu minut stałam w drzwiach gapiąc się przed siebie, a za mną w między czasie ustawiała się kolejka składająca się z różnych upierdliwych bab, trzymających torebki jak broń, którą zaraz mogłyby mi przypierdolić, bylebym się usunęła z drogi.
No to zajebiście, Faye, jesteś w mieście, którego nie znasz, za tydzień skończy ci się kasa, nie masz gdzie mieszkać i jeszcze grabisz sobie u Pani W Bereciku. To chyba nie jest za mądre, nie?
Boże, od kiedy ja się tak przejmuję co się stanie dalej? Jakoś zawsze miałam to w dupie, pijąc, paląc i wkurwiając wszystkich. No, w sumie to zawsze od pięcu lat. Wcześniej było wszystko inne.
Poczułam coś mokrego na moim policzku.
Gratulacje, jeszcze się rozbecz na środku ulicy, idiotko.
Wytarłam łzę i szybko ruszyłam w bliżej nieokreślonym kierunku.
Bez sensu to wszystko, ale muszę się wziąć w garść by...
No, właśnie po co? Przecież równie dobrze mogłabym tu umrzeć. Życie jest za bardzo skomplikowane, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie, które wprowadziłoby trochę sensu do niego.
Dlaczego szukasz odpowiedzi chociaż ją znasz, Faye?, powiedział cicho głosik w mojej głowie. Dobrze wiesz, że dla Życia nie ma innego rozwiązania by żyć...*

Ulubione centrum handlowe wokalisty Pistoletów i Róż, czyli Biedronka.

Po długiej i burzliwej kłótni z moim zajebistym (aż czuć sarkazm w moich myślach) głosem w głowie zgodziłam się z nim (tak, ja też w to nie wierzę) i stwierdziłam, że zamiast się mazać gdzieś na ulicy powinnam zająć się czymś bardziej pożytecznym. Wybrałam opcję "Zjeść coś taniego w jakiejś chujowej knajpce lub kupić żarcie w syfiastym sklepie i się tym oczwiście najeść.", która wydawała mi się najłatwiejsza do spełnienia, gdyż inne brzmiały "Znaleźć mieszkanie i pracę." oraz "Odnaleźć Idiotę.".
A teraz sobie przeglądam lodówki w Biedronce, udając, iż tekst na opakowaniu "Parówek Szatańskich" o promocyjnej cenie 6 dolarów i 66 centów bardzo mnie zaciekawił. W sumie skład był dosyć interesujący... Bo kogo by nie interesowały parówki, które w 66% były z kociego mięsa?
- Przepraszam, bierzesz to? - spytał się mnie jakiś blondyn, wskazując na moją rękę. Zrobiłam dziwną minę i się na niego popatrzyłam. Po cholerę mu moja ręka, ja się pytam?! Faceta powinni wysłać do jakiegoś psychiatryka. Moja ciotka trafiła do jakiegoś kilka lat temu, był gdzieś w Polsce, nazywał się jakoś na "ka"... Albo może na "ka" była nazwa miasta? Whatever. Tego faceta też można tam wysłać.**
Chwila, moment...
Ja pierdolę, chyba jednak ja się tam nadaję. Strzeliłam facepalma.
- Chodzi ci o te parówki? - spytałam się, nadal mając twarz ukrytą w dłoni.
- Taaaak. - odpowiedział z wielkim uśmiechem - Są najlepsze. Miałem zapas w domu, ale koledze odpierdoliło i wszystkie wyrzucił. A ty trzymasz w dłoni ostatnią paczkę przed kolejną dostawą, a ja chciałbym ją mieć. No i Steven jestem.
Wyciągnął dłoń. Uścisnęłam ją.
- Freja. - mruknęłam i po chwili dodałam głośniej - Weź je sobie.
Podałam mu parówki, a on je z jeszcze większym uśmiechem odebrał ode mnie. A potem mnie przytulił, znaczy się, próbował mnie udusić. Ale przyzwyczajona jestem, w końcu mam trzech braci, w tym dwóch starszych.
- Steven, kuźwa, w Axla się bawisz, że tak długo jebanych parówek szukasz?! - usłyszałam z oddali jakiś mocno wkurwiony głos. Po chwili zza stosu papierów toaletowych wyłonił się chłopak, któremu całą twarz zasłaniały loki. A może on w ogóle nie miał twarzy?! Aaa! Kosmici są wśród nas!
Oj, Faye, czuję, że w skrzynce znajdziesz zaproszenie do tego psychiatryka...
Nie mam skrzynki, bo mieszkania nie mam, buahahahaha!
Yyyy... No, właśnie chyba nadajesz się.
Kuźwa, to coś ma rację.
Zaczynam się bać samej siebie.
Niestety (albo stety) moje jakże genialne przemyślenia przerwało wejście kolegi Kosmity i Stevena. Chłopak miał czarne włosy, ubrany był normalnie, ale mimo to, on sam tworzył jakąś taką mhroczną aurę. Czas na chwilę zwolnił jakby Czarny był jakimś jebanym panem czasu lub jakimś innym chujem z magiczną mocą. Patrzyłam się chwilę na niego chwilę, a w między czasie przyszedł mi do głowy szatański pomysł. W sumie trochę mało genialny i przestarzały już w Seattle, ale to w końcu jest Los Angeles i jestem otoczona przez bandę debili...
- Padnij!! - wydarłam się jak najgłośniej mogłam. Czas przyśpieszył. Wokół mnie zapanował chaos. Chłopak z lokami upadł na podłogę, pociągnięty przez Stevena, który teraz skulony na podłodze wył "Jaaaaaaaaa nieeeeeeeeeeeee chcęęęęęęęęęęę umieeeeeeeeeeeraaaaaaaaać!", Facet Zatrzymujący Czas leżał na ziemi, próbując odkryć co się dzieje, a gdzieś w oddali było słychać szloch jakiejś osoby i słowa "Jestem za młody żeby umieraaaać! Weeeźcie Stevena, Izziego albo Slasha... A najlepiej Axla [w pakiecie z Wielkim Ego gratis, takiej okazji nie można przegapić! ~ L.]. Byle nie mnieee!". A ja... A ja tarzałam się po podłodze, śmiejąc się przy tym jak opętana. Pomyśleć, taki stary żart, który nie ma sensu, a ktoś się na niego nabiera.
Złapałam się za brzuch, a moim ciałem wstrząsnęła kolejna fala śmiechu. Po chwili Gościu Bez Twarzy aka Kosmita i Władca Czasu do mnie dołączyli i razem rzucaliśmy się po podłodze. Tylko Steven leżał ciągle nieruchomo. Zasnął?
A poźniej usłyszałam głos. Głos chłopaka, który wcześniej gdzieś szlochał. Głos, który tak dobrze znałam.
- Freja? - był cichy, spokojny, jakby to nie był Jego głos. Ale miałam pewność.
Wstałam, nie odwracając się. Bałam się, że gdy to zrobię wybuchnę i przestanę się kontrolować, bo emocje zaczną mnie kontrolować.
- Faye?
Reszta już wstała z ziemi i przyglądała nam się z zaciekawieniem, Steven w ręku trzymał popcorn tęczowy firmy Biedronka i go zajadał.
A ja wzięłam głęboki wdech, później wydech i się odwróciłam.
Trudno, najwyżej McKagan straci trochę kłaków.

Evelynn

Dom obok Kwatery Głównej Pistoletów i Róż.
Godzina po wydarzeniach w Biedronce.

- Eve! Kochanie! Chodź tu do mnie na chwilę. - krzyknęła moja babcia z dołu, przerywając mi chyba z setny raz tego dnia grę.
- Chyba cię pojebało, kobieto. - wstałam z łóżka, odstawiając bas w miarę bezpieczne miejsce.
- Mówiłaś coś?
Ups, to ja to powiedziałam na głos?
- Już idę! - odkrzyknęłam i szybko wyszłam z pokoju.
Znowu coś wymyśliła. "Idź po śmietanę, Eve, tylko 12%." "Nie, Eve, miało być 18%, proszę, idź jeszcze raz."
Ja pieprzę, od sześciu lat mówię jej, żeby nie mówiła do mnie Eve, tylko Evelynn lub Lynn. Ona na to: "Dobrze, kochanie, jak wolisz." i uśmiechała się, a później: "Eve!". Ja już nie wiem, ma 60 lat i zaniki pamięci? Nie, ona po prostu chce, żebym ześwirowała.
- No, o co chodzi? - już byłam w kuchni, babcia lepiła pierogi. Mmm... Chociaż się dzisiaj najem.
- Weź Downika*** na spacer, dobrze?
- Yhmm... - mruknęłam i poszłam w stronę holu.
Czy temu psu cały ogród do wysrania się nie wystarczy?
- Down! - krzyknęłam i wzięłam smycz do ręki. Jeśli go złapię w mniej niż dwie godziny to chyba cud się stanie.
Pies stał przy płocie i szczekał na jakichś idiotów. Podeszłam i szybko zapięłam smycz. Pociągnęłam go, ale on uparcie stał dalej. Dlaczego wszyscy muszą mnie wkurwiać? Najpierw ojciec - "Wracasz do LA. Będziesz mieszkać z babcią.", zostawił mnie tutaj kilka dni temu, a sam sobie mieszka w Kopenhadze, prowadząc sieć restauracji polskich. Później babka, a teraz ten pies.
- Kuźwa, Down, ogarnij się i chodź! - pociągnęłam psa najmocniej jak mogłam, ale on nadal szczekał.
Ja zaraz chyba harakiri popełnię. Ma ktoś tu nóż?
Dobra, pierdolić to. Odpinam smycz i rzucam ją gdzieś, jeśli nie chce spaceru to niech się wypcha. Już szłam w stronę domu, gdy ktoś mnie zatrzymał.
- Lynn?
O Boże, ja znam ten głos. Saul. Chodziliśmy razem do szkoły. Był dwie klasy wyżej, poznaliśmy się kiedyś na jakimś apelu szkolnym czy jakimś innym chujstwie. No i jakoś tak się zaprzyjaźniliśmy. Później wyjechałam, cztery lata temu, i kontakt się urwał.
Podeszłam do niego, wcześniej zamykając Downowi furtkę przed nosem.
- To twoi znajomi? - spytałam się wskazując na grupkę chłopaków. Jeden z nich, ten rudy, gadał z jakimś starym facetem o jakichś oborach, a jeszcze jakiś inny czarnowłosy darł się na niego, że jest pojebany. W oddali blondyn z uśmiechem na twarzy zajadał popcorn, chyba z Biedronki i patrzył się na scenkę. Kilka metrów od niego, przed chwilą jakiś idiota potknął się o krawężnik i teraz siedział na ławce w towarzystwie jakiejś brunetki, która patrzyła się na niego z politowaniem.
- Można tak powiedzieć... - odpowiedział z zakłopotaniem chłopak - Ten rudy pojebaniec to Axl, krzyczy na niego Izzy, Popcorn to ten z popcornem, a ten, który się wyjebał to Duff.
- A ta dziewczyna?
- Siostra tego idioty, grającego na tym chujstwie...
Idiota to ten Duff, pewnie, ale to chujstwo...?
- Na czym?
- No, na basie... - i chyba sobie coś przypomniał, a na jego twarzy pojawiło się przerażenie. O tak, bój się, bój, Hudson, nikt nie będzie obrażał basu przy mnie. - Ups...?
- Sam grasz na chujstwie. Po prostu bas cię przerósł, więc zostałeś przy elektryku. - powiedziałam i popatrzyłam się na chłopaka. Ha! Trafiłam w czuły punkt! Próbowałam go kiedyś nauczyć, a jemu nic się nie udawało. Biedak...
- Ja chociaż, w porównaniu do niektórych, na gitarze umiem grać... - próbował się bronić. Hudson, idioto jebany, sam mnie uczyłeś i już zapomniałeś?
- Widocznie miałam słabego nauczyciela...
- Pewnie jakiś zjeb. - odpowiedział i się zamyślił, dodał po chwili - To ja cię uczyłem, nie...?
Pokiwałam twierdząco głową, a on zrobił facepalma.
Brakowało mi tego debila.



* Zmodyfikowana wersja cytatu "A ja myślę, ciociu, że dla życia nie ma innego rozwiązania niż żyć." [i wcześniejszego dialogu, którego nie chce mi się pisać] z książki "Oskar i pani Róża" Erica-Emmanuela Schmitt'a. Dla ścisłości - książka została wydana w 2002 roku, więc Freja jej nie czytała... Cóż, to by trudne było.
** Hmm... Chodzi o Kobierzyn, zakład psychiatryczny w Krakowie. Dlatego on, bo to jedyny, który znam z nazwy.
*** Downik (czyta się "Downik"), skrót od Down (czyta się "Down") - tak dla ścisłości, bo to nie jest żaden Dałn ani Dałnik.

***

Najpierw chciałabym przeprosić za trzy rzeczy: za to, że tak późno dodałam rozdział, za to, że jest (w moim mniemaniu) słaby i może mieć błędy, bo nie chce mi się sprawdzać i za to, że jeszcze nie nadrobiłam wszystkich blogów. Jeśli chodzi o to ostatnie to przeczytam i skomentuję wszystko, po prostu starsznie dużo tego jest, a nie mam za bardzo czasu, bo albo coś muszę zrobić, albo mi się nie chce, albo czytam książkę, albo gram w sapera, albo z kimś gadam, albo ktoś do mnie dzwoni i pyta się czy chcę dżem, albo jeszcze coś innego i tak mi to schodzi. Ale spokojnie, nadrobię wszystko.
I wiem, że chujowy tytuł, ale nie mam do takich rzeczy weny, najwyżej później go zmienię. Tak samo jak nie mam pomysłu na tytuł opowiadania.
I już kończę ten bezsensowny wywód, żebyście się nie znudzili mną i tym pseudoopowiadaniem.
Czytajcie, komentujcie, enjoy, kurwa!

piątek, 17 sierpnia 2012

Shit.

Obiecałam sobie, że już nie będę pisać jakichś notek, które nic nie wnoszą do opowiadań i w których tylko coś pierdolę, ale nie mogę się powstrzymać.

Nie było mnie ledwo dziesięć dni, a mam do nadrobienia tonę rozdziałów... No, ej, sorry, gdy mi się nudzi nie mam co czytać, a teraz zamiast ćwiczyć na zajęcia z perkusji sobie nołlajfuję przed laptopem i wszystko nadrabiam. No, ale kiedyś mi się uda... Znaczy postaram się, żeby jak najszybciej się to udało. Ale nie obiecuję, że wszystko nadrobię w ten weekend. No i ze względu na to, iż jutro znowu wyjeżdżam, tym razem do babci, nie wiem kiedy coś wstawię. Bo dzisiaj już raczej nic nie zdążę napisać.

W sumie krótko strasznie, ale nie mam nic więcej do powiedzenia. Mogłabym wyjaśnić Wam co to znaczy, że na obozie zdobyłam (jeśli dobrze liczę) 7 PKL, mam już damę trefl oraz zdobyłam z koleżanką 11 miejsce na Petit Prix w Stasikówce (i to wszystko jest dla mnie dużym osiągnięciem), ale pewnie patrzylibyście się (tak jak teraz) na ekran z miną mówiącą "o czym ona pierdoli?", więc już lepiej skończę.

Ave!

Aha, jeszcze jedna sprawa, pisałam już to, ale chyba nikt nie przeczytał - jeśli ktoś czyta to niech skomentuje, bo w efekcie końcowym więcej osób bierze udział w ankiecie, niż komentuje blog.
Albo po cholerę obserwujecie skoro nie czytacie?

I przepraszam, jeśli kogoś o tym tutaj nie poinformowałam, ale kuźwa, ten post prawie sensu nie ma, więc tylko do niektórych napisałam, poza tym czasu już nie mam.

niedziela, 5 sierpnia 2012

1 | Soczkowo-tęczowa rewolucja.

Uwaga, uwaga!
Skoro wszyscy piszą rozdziały dla kogoś to ja nie chcę być gorsza i zadedykuję to... komuś.
A więc, dedykuję ten rozdział (ten, bo podobno jest boski):
- Mrs.Destruction za to, że ze mną gada, a to coś niżej określiła mianem "prze genialnego", jest moją siostrą i w ogóle dlatego, że mi się tak podoba,
- osobom, które kliknęły wszystkie odpowiedzi w ankiecie i jestem zajebiście ciekawa kto to jest, więc proszę u ujawnie się,
- ABC, bo ze mną gada i znowu dlatego, że mi się tak podoba... No i dlatego, że mamy w tym rozdziale dużo Axla...,
- Lise-Lotte... Tia, wiem, w ogóle się nie znamy, bla bla bla, ale ona komentuje ten szit, który piszę, nosi okularopatrzałki, her inglisz ys perfekt i nie ma piwnicy oraz jest moją piwniczaną siostrą,
- little_devil, Sonn, Michelle, Dion Adler, Dreamer, My_desire, bo one wszystkie komentowały to, co do tej pory napisałam i (chyba) to czytają,
- wszystkim, o których zapomniałam wspomnieć wyżej, ale czytają,
oraz tym, którzy czytają, a nie komentują, bo pewnie tacy są.

I chuj, widać, że się do tego nie nadaję, bo każdemu to zadedykowałam... Ale co ja poradzę, że udaje mi się tak mało fajnych i wartych dedykowania komuś rozdziałów...

A teraz enjoy!
I info dla niekumatych - dys ys maj sekend story, de nju łan.



***


Freja [to jest imię, jak coś ~ L.]

Czwarty luty... Jutro piąty... Tylko jeden dzień... Tylko jeden, jedyny... Dziękuję...

Od pięcu lat planowałam ten dzień, to wszystko, co zrobię, co powiem, jak się zachowam.
Dobrze wiem, że powinnam Go zostawić w spokoju. Przynajmniej tak zrobiłaby rozsądnie myśląca osoba. Przecież powinnam Go podziwiać i brać z Niego przykład, w końcu ułożył sobie życie na nowo, zapominając o przeszłości. Ale ja nie mogę... Ciągle o Nim pamiętam. I choćbym chciała, nie zapomnę.
Najgorsze jest to, że obiecał. Obiecał, że wróci do mnie... Do nas... Ale tak nie zrobił, tylko poszedł w pizdu [kocham to określenie ^.^ ~ L.].
A gdy usłyszałam tę piosenkę to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę to zrobić... Że muszę się z Nim spotkać. Chociażby na chwilę. Zasługuję na wyjaśnienia.
Poźniej spiker w radio zaczął opowiadać historię zespołu... O trudnych początkach, o coraz to liczniejszych koncertach, o nagrywanej płycie...
I poczułam nienawiść.
A potem żal.
Mówił, że wróci, że będziemy żyć wszyscy razem. Że będzie nam lepiej, niż kiedykolwiek.
Zapomniał? Nie. Czasami zachowywał się jak zwykła ciota i frajer (może dlatego, że On był ciotą i frajerem...?), ale o takich rzeczach się nie zapomina.
Po prostu zostawił mnie samą, bez kasy... W końcu musiałam wszystko posprzedawać. Zostałam bez niczego...  Jedyne, co mi zostało to chęć przeżycia...

Tego dnia, piątego stycznia, w moje i Jego urodziny, wstałam wcześnie z rana. Dlaczego? Wreszcie jestem pełnoletnia, wreszcie mam jebane osiemnaście lat i muszę z tego zacząć korzystać jak najwcześniej.
Gotowa byłam już kilka minut po szóstej.Tylko się umyłam, ubrałam i dopakowałam szczoteczkę do zębów do już wcześniej spakowanej torby. Tak naprawdę to nigdy jej nie rozpakowałam. Ona czekała tutaj na ten dzień siedem miesięcy.
Zarzucam bagaż na ramię i sprawdzam czy mam w kieszeni wszystkie potrzebne dokumenty i pieniądze. Wychodzę cicho z pokoju, mijam zamknięte drzwi, świetlicę, stołówkę, macham już ostatni raz portierowi, który wypuszcza mnie z budynku. Przechodzę przez bramę i już znajduję się na jednej z kilku ulic prowadzących do dworca.
Jestem wolna.

Bałam się, że nie będę mogła uciec, że nie będę w stanie tego zrobić. Tchórze uciekają. Ale każdy by na moim miejscu tak zrobił. On tak zrobił pięć lat temu, więc ja też mogę. On ułożył sobie życie, więc ja też mogę. Mogę zrobić, co tylko chcę. Wszystko jest dla ludzi.
Na początek kupiłam sobie bilet w jedną stronę do Los Angeles. W drugą mi nie potrzebny... Z resztą i tak kasy by mi pewnie nie starczyło wtedy na jedzenie, więc co za rożnica. Albo nie wrócę do domu, alebo umrę z głodu.
Teraz siedzę na zimnej, metalowej ławce przy peronie dziewiątym [i trzy czwarte xD Hahaha ~ L.] i myślę, co będzie dalej. Wynajmę jakieś małe mieszkanko, ewentualnie chwilę w hotelu pomieszkam. Znajdę pracę, może na dwa etaty, w dzień w jakimś sklepie, a w nocy w jakimś klubie, jeślie będą potrzebowali barmanki to nawet osiemnastolatkę zatrudnią przecież.
Będzie lepiej... Musi być lepiej...

***


Kwatera Główna Pistoletów i Róż.
Godzina poranna, między czternastą, a szesnastą.


- No, panowie, trzeba się trochę ogarnąć. - mówi rudy chłopak, wstając i patrząc na swoich towarzyszy. - Zero ćpania, zero chlania, zero pieprz... - zawachał się, jednak po chwili kontynuował - Dobra, pieprzyć się możemy, ale ze zdrowym rozsądkiem, czyli raz na tydzień, dwa. Musimy napisać i skomponować jeszcze jedną piosenkę na Appetite.
Pan Axl Rose [aka Wielkie Ego ~ L.] zakończył swoje pierwsze i najdłuże (jak na razie, dajmy się chłopakowi rozwijać) przemówienie w życiu i z zadowoloną miną usiadł z powrotem na swoim krześle. Na potwierdzenie swych słów wyciągnął spod stołu dużą reklamówkę w tęczowe jednorożce i położył ją przed sobą na drewnianym stole. Następnie sięgnął do niej i już po chwili był w trakcie arcytrudnego zajęcia, jakim jest wyciąganie plastikowej słomki z przeźroczystego opakowania. Gdy trzy minuty później udało mu się wykonać misję, włożył rurkę do tęczowego soczku w kartoniku o nazwie "Tęczowy Sok", którego zakupił pół godziny wcześniej w Biedronce i zaczął pić.
- Mmm... Pyszne... - skomentował rudy z błogim uśmiechem na twarzy. - Chcecie? Na razie są tylko trzy dla każdego, ale poźniej się dokupi, spokojnie. - dodał, patrząc się na przyjaciół, jednak nie był w stanie rozróżnić, czy ich wyraz twarzy mówił "Dlaczego tak mało soczków?", czy "Dlaczego taki smak?". Wokalista nie wiedział w jakim był wielkim błędzie. Siedzący po jego lewej stronie Slash gapił się na niego z otwartymi ustami, z których chwilę wcześniej wypadł papieros, a jego mina mówiła coś jakby "Co do chuja?". Dalej, po lewej stronie kolegi napierdalającego na gitarze, pół-siedział, pół-leżał, śpiący Duff, któremu ciekła ślina, kapiąc na stół, a z jego twarzy można było wyczytać tyle samo, co jedno wielkie NIC. Po prawej stronie od pana robiącego zakupy w Biedronce, siedział człowiek, który różnił się od gitarzysty prowadzącego dwoma rzeczami - pierwsza to była taka, że był gitarzystą rytmicznym, a druga, że jemu papieros z ust nie wypadł, tylko sprytnie wziął go do dłoni. Na końcu stołu, drugie honorowe miejsce (na tym, a nie na innym, gdyż Pan Od Soczków zajmuje pierwsze honorowe miejsce, bo tylko na nim mieści się on sam i jego wielkie ego) uśmiechał się, pochłaniając trzeci z koleji soczek Steven, którego mina mówiła coś między "Gdzie jest kolejny sok?! Steven lubi! Steven chce więcej!", a "Tęczowy Sok, sialalala...".
- Czołg, kurwa... Axl, uważaj... Bum... Ups, już nie ma Axla... Nic ci już nie grozi mój drogi Jacku Danielsie, możemy spokojnie udać się na przejażdżkę naszym nowym DuffMobilem... - odezwał się nadal śpiący basista, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Wszyscy się na niego popatrzyli, a Adler na chwilę (ale tylko na chwilę) przestał sączyć napój wiewiór, czyli biedronkowy soczek. Jednak wczyscy po chwili wrócili do poprzednich zajęć (czyli gdyby się bardziej zastanowić to wrócili do nic nie robienia).
- Patatajaj mocniej, Izzy... Mocniej... Aż do tęczy... - odezwał się kolejny raz Duff, tym razem wywołując u kolegów dziwne reakcje. Axl ze Stevenem wypluli sok, brudząc przy okazji siebie, innych oraz wszystko inne w promieniu jednego metra. Slash poparzył się ogniem, próbując wcześniej zapalić papierosa, a Izziemu, który sekundę wcześniej przeżył sekundowy zawał serca, gdyż usłyszał swoje imię w zdaniu blondyna, wypadł papieros z ust.


Ta sama lokalizacja.
Zero godzin, trzy minuty i trzynaście sekund później.


- Slash? - zaczął zmieszany Steven, przerywając grobową ciszę. - Mogę twój przydział soczków?
Gitarzysta jęknął i schował twarz w dłoniach, poprzednio gasząc papierosa. Nie, to się nie dzieje na prawdę. On jest jakiś pojebany..., pomyślał załamany wizją życia bez alkoholu, narkotyków i seksu chłopak.
- Wróćmy, więc może do ważnych rzeczy, czyli do mojego inteligentnego planu, za który mi jeszcze kiedyś podziękujecie. - zaczął swój kolejny wywód Axl. - Soczki, jak już wiecie, mamy. Otóż, od wczoraj jestem szczęśliwym posiadaczem karty BiedronkaPremiumClub, z którą przez następny tydzień jest możliwa pięćdziesięcio procentowa zniżka na wszystkie owoce i warzywa, więc pomyślałem, że wypadałoby ją wykorzystać, gdyż musimy uzupełnić zapasy zdrowej żywności. Dodatkowo, dla posiadaczy tejże karty jest zniżka na artykuły ogrodnicze firmy BiedronkaGarden, z której również skorzystamy, na przykład, kupując sztuczny wodospad, który przyda się do urządzania naszej prywatnej oazy spokoju. Właśnie, a propos, chciałbym was poprosić byście jutro nie wychodzili nigdzie, gdyż o godzinie ósmej rano przyjdzie architekt by zaprojektować nasz cały dom od nowa, a temat to "Czuj się jak na wsi, będąc w mieście", więc od następnego tygodnia będziemy w ogrodzie trzymać kozy. Więc jutro, jak już...
- Wiesz, Axl... - przerwał rudemu monolog Izzy, przerażony tym, co jego przyjaciel wymyślił i jeszcze wymyśli. - Przypomniałem sobie, że yyy... w piwnicy mam... yyy... ciastka... Wezmę chłopaków i przyniesiemy je...
- Dobrze, dobrze. - odpowiedział Rose, jednak w pokoju już nie było nikogo oprócz niego samego [i jego ego ~ L.], nawet Duffa patatającego we śnie. Rudy wzruszył ramionami i z uśmiechem wyłożył się na kanapie, zajadając marchewkę, uprzednio wyciągniętą z glana.

Podziemia Kwatery Głównej Pistoletów i Róż, czyli Schron AntyAxlowy.
Pół minuty później.

Gdy już po raz piąty w ciągu dwóch sekund Slash upewnił się, że drzwi do piwnicy są szczelnie i dokładnie zamknięte przed rudymi chłopcami pijącymi soczki z rurką, podszedł do równie wstrząśniętych brakiem alkoholu i jakiego kolwiek syfu przyjaciół.
- Zamknąłeś tak, że Rose tu nie wejdzie? - pyta się go Izzy, a gdy gitarzysta potakuje, dodaje - Axl zachowuje się gorzej, niż moja babcia... I musimy odkryć dlaczego.
- Pojebało? Nie będę biegać po całym Los Angeles tylko dlatego, że Axl jakieś soki przyniósł. - zaczął Duff, wcześniej poinformowany o przebiegu spotkania z wokalistą. - Wyjebmy go z zespołu lepiej.
- A kto kurwa będzie śpiewał, geniuszu? - pyta się mocno zdenerwowany wszystkim Mulat.
- Ja będę, a co! Bo ja w porównaniu do niektórych UMIEM śpiewać... - odpowiedział wyzywająco blondyn.
- Jesteś pewny, że umiesz? Lepiej zostań przy tej swojej pseudogitarce, lamusie.
- Nie obrażaj basu, chuju!
- Ty nie obrażaj nie umiejących śpiewać ludzi!
- Ha, czyli nie umiesz śpiewać, sam to powiedziałeś! - odezwał się Duff z wyższością.
- Wcale tak nie powiedziałem, ćwoku!
- Ale zasugerowałeś, frajerze!
- Kurwa, McKagan, na solo chcesz iść?!
- Lody Solo, jedyne dolar pięćdziesiąt w sklepiku za rogiem. - skomentował z uśmiechem Steven, wywołując facepalmy u kolegów.


***

Sorki, że takie małe, ale bawiłam się trochę za bardzo paintem, więc wyszło jak wyszło. Tam jest napisane: SOK TĘCZOWY | o smaku tęczowotęczowym | 100% sok | z przetartej tęczy.

Nowy rozdział nie wiem kiedy, ale postaram się jak najszybciej wstawić, co może być trudne, gdyż w poniedziałek wyjeżdżam na samobójczo-brydżowy obóz i nie ma mnie dziesięć dni. Ale neta będę mieć, więc pewnie coś opublikuję... Prędzej czy później...