czwartek, 29 listopada 2012

5 | Dlaczego?

Siedzieli już razem dwie godziny. Po tym gdy chłopak już przestał płakać, dziewczyna zamknęła sklep, wzięła butelkę wódki, papierosy i razem udali się w stronę plaży. Nie wierzyła w to co robi, wcześniej nie zgodziłaby pójść na spacer z ledwo co poznanym facetem. Ale widać było po nim, że nie ma z kim pogadać. Pamiętała jak kiedyś nikt jej nie pomógł, nie chciała się zachowywać tak samo jak ci jej "przyjaciele", więc zgodziła się gdy zaproponował jej spacer.
Słuchała go uważnie. Miał na imię Duff, był z Seattle. Gdy skończył osiemnaście lat wyjechał do Los Angeles, zostawiając swoją rodzinę. Tutaj znalazł zespół, Guns N' Roses. "Teraz klub świeci pustkami, za kilka lat będą się bić, żeby nas zobaczyć.", powiedział z uśmiechem "Ty też." Nie odpowiedziała mu. Wczorajszego dnia przyjechała do niego siostra, pokłócili się. Przyznał się, że zranił ją i przez to miał doła. Powiedział, że chce się upić, żeby o tym nie myśleć. Dziewczyna nie miała serca go zostawiać samego, więc poszła z nim.
Nienawidziła współczuć. Przecież nigdy tego nie robiła. Aż do teraz, gdy poznała go. Chciała mu pomóc, chciała żeby się uśmiechnął, żeby opowiedział jakąś śmieszną historyjkę. Chciała go poznać.
- A tak w ogóle to jak masz na imię? - spytał się blondyn, tępo gapiąc się na opróżnioną butelkę.
- A czy to ważne? - spytała się dziewczyna, zapalając kolejnego papierosa.
- Niby nie - uśmiechnął się lekko i skierował wzrok w jej stronę - Tylko wolałbym wiedzieć z kim mam do czynienia.
- Z nikim, ja nie chcę istnieć.
- Ale... - zaczął, jednak szybko mu przerwano.
- Po co ci to? Po cholerę? - dziewczyna wybuchła - To już nie możemy po prostu pogadać? Może jeszcze za chwile mnie przelecisz, co?
Dziewczyna zerwała się na równe nogi, wyrzucając gdzieś na trawę pustą butelkę.
- Muszę iść. Pa.
I już jej nie było.
Gdy Duff się ockął z szoku wywołanego wybuchem dziewczyny, chciał ją zawołać, jednak ona już zdążyła mu uciec z pola widzenia.
Zrobiło mu się smutno. Sam nie wiedział dlaczego. Przecież to tylko jakaś zwykła dziewczyna, jakich wiele. Dlaczego on, przyszła gwiazda rocka, miałby się nią przejmować? Ale tak dobrze mu się z nią rozmawiało. Sprawiała wrażenie jakby go rozumiała, niewiele mówiła, jednak czuł, że go słucha uważnie.
Zrezygnowany wstał i wolno ruszył w stronę domu.
Gdy już dotarł na miejsce, nie zważając na prośby przyjaciół, poszedł do swojego pokoju. Wziął spod łóżka zapasową butelkę wódki na czarną godzinę, która właśnie wybiła i siedział sam w ciszy i ciemności. Myślał. Znowu o niej. Przez nią zaczął wariować. Nigdy tyle nie myślał o nikim.
Oprócz Freji.
Do tej pory ona była dla niego najważniejsza. Nadal jest, ale nagle do życia chłopaka wdarła się nowa osoba. I przez to czuł się jeszcze gorzej. Kochał Freję i ją zawiódł raz. Poświęcając uwagę komuś innemu znowu musiałby ją opuścić. Nie chciał tego. Ale z drugiej strony coś go ciągnęło do pięknej nieznajomej. Chciał ją przytulić, pocieszyć, chciał z nią porozmawiać. Albo chociaż posiedzieć obok niej. Sama jej obecność była dla Duff'a wielką przyjemnością.
Widocznie dla niej blondyn był tylko facetem, z którym mogła się napić raz po pracy. Nic nie znaczącą osobą. Nikim ważnym. Tak to sobie tłumaczył. Przecież gdyby chociażby go polubiła to nie uciekłaby. Nie rozumiał jej zachowania. Dlaczego poszła sobie? Dlaczego tak się wściekła?
Niestety nikt Duff'owi nie był w stanie odpowiedzieć. Nawet sama Sky, gdyż to właśnie takie imię nosiła owa dziewczyna.
Uciekła.
Coś jej kazało to zrobić. Jakiś głos w jej głowie. Wiedziała, że nie mogła nikomu zaufać. Jednak... Ten chłopak zaciekawił ją. Chciała go poznać jeszcze bliżej. Jednakże dobrze wiedziała, że wtedy ona musiałaby mu opowiedzieć o sobie. Nie chciała tego robić.
Bała się.
Bała się zaufać komuś znowu. Już raz to zrobiła i później odczuwała tego nieprzyjemne konsekwencje.
Ale on... Duff...
Jego imię ciągle chodziło jej po głowie. I nie zależnie od tego jak bardzo się starała, nie mogła go wyrzucić z pamięci.
Ale dlaczego?
Zakochała się? Nie, to nie możliwe. Za krótko się znali. Ba, w ogóle się nie znali. Ale jak nie to to co? Zauroczenie? Zwykła chęć pomocy bliźniemu?
Dziewczyna szybko pokręciła głową.
Nieważne. Musi o nim zapomnieć. Im szybciej, tym lepiej.


- Panie Smith? Co tu się dzieje? - spytała się przerażona Sky, gdy dotarła pod mieszkanie, które wynajmowała. Jacyś ludzie wynosili z pomieszczenia jej gitary i torbę prawdopodobnie z ciuchami.
- Przepraszam cię, Sky - powiedział staruszek - Nie mogę dłużej czekać. Zalegasz już pół roku z opłatami za czynsz.
- Ale... - zaczęła dziewczyna, czując łzy w oczach.
- Nie ma żadnego "ale". Znalazłem już kogoś na twoje miejsce. Tam są twoje rzeczy. - wskazał pod ścianę na czarną torbę i pokrowce - Żegnaj. - uśmiechnął się lekko na pożegnanie i wrócił do mieszkania, w którym jeszcze kilka godzin wcześniej mieszkała dziewczyna.
Sky zaczęła tępo wpatrywać się w miejsce, gdzie przed chwilą stał staruszek.
Jak to możliwe? Dlaczego akurat ją to spotkało? Czym sobie na to zasłużyła?
Po jej policzku spłynęła samotna łza. Chwilę później dołączyły do niej inne. Rozpłakała się.
I co teraz zrobi? Jest sama. Nie ma nikogo. Tylko jego.
Sky przeklnęła siebie za to, że uciekła. Może Duff by jej jakoś pomógł, gdyby tylko tego nie zrobiła? Teraz pewnie uważa ją za wariatkę.
Zrezygnowana bierze swoje rzeczy i wychodzi z budynku. Idzie w stronę dworca. Już raz tam spała, w pierwszą noc po tym jak ojczym wyrzucił ją z domu. Nie miała wtedy wyjścia, dokładnie tak jak teraz.
Szła wolnym krokiem. Nigdzie jej się nie śpieszyło. Gdy już dotarła do celu, wybrała ławkę, gdzie by się nie rzucała w oczy i usiadła na niej, postawiając wcześniej torby obok.
Po chwili zastanowienia, wyciągnęła gitarę. Lubiła grać, śpiewać, podnosiło ją to na duchu, sprawiało, że chociaż trochę czuła się lepiej. Nie pamięta od jak dawna to robiła. Nauczył ją to robić ojciec, to od niego dostała swoją pierwszą gitarę. To były te dobre czasy.
- Nie płacz, głupia - mruknęła do siebie, czując, że znowu zaczyna się rozklejać - To już nie wróci.
Otarła ręką kilka łez, usiadła wygodnie i zaczęła grać.
- Every time that I look in the mirror all these lines on my face getting clearer. The past is gone...


- Ej, Slash, ktoś tu śpiewa. - stwierdził Izzy, oglądając się dookoła.
- Kurwa. - odpowiedział Mulat - Idziemy do sklepu, a nie na poszukiwanie talentów.
- A nie sądzisz, że to dziwne, że ktoś po północy gra na gitarze gdzieś w okolicy dworca?
- Za dziwne to uważam posiadanie stajni w ogrodzie. - odpowiedział zirytowany Slash.
- Nie chcę cię martwić, ale my będziemy mieć stajnię w ogrodzie.
- Weź mnie nie wkurwiaj, dobrze? Już mam dość tej rudej małpy.
Izzy nic nie odpowiedział tylko zamiast w stronę monopolowego skierował się w stronę z której dobiegały dźwięki. Zrezygnowany Hudson poszedł za nim, mamrocząc pod nosem wszyskie mu znane przekleństwa. Chwilę później wpadł na kogoś i upadł na ziemię.
- Pojebało cię, Stradlin, żeby się na środku drogi zatrzymywać? - spytał się kolegi, jednak nie dostał żadnej odpowiedzi. Chłopak obserował jakąś dziewczynę. Slash musiał przynać, grała świetnie i głos miała też niczego sobie.
- Niezła... - mruknął, pocierając sobie głowę - Ale co mnie to obchodzi?
- To ta z monopolowego. Ciekawe dlaczego tu siedzi. - powiedział Izzy, bardziej do siebie niż do kolegi.
- Powtórzę raz jeszcze - ale co mnie to obchodzi? Jak jesteś taki ciekawy to się jej spytaj. - powiedział i od razu pożałował swoich słów, gdyż gitarzysta rytmiczny już był w połowie drogi dzielącej ich od dziewczyny.
- Zapowiada się długa i nudna noc... - mruknął Slash pod nosem i poszedł w ślad za kolegą.

***
Pamiętacie mnie jeszcze?
Bardzo przepraszam, że mnie nie było. Ale mam starsznie dużo rzeczy na głowie. Szkoła, zajęcia dodatkowe, konkursy. Dla znajomych nie zawsze mam czas.
W każdym bądź razie bardzo dziękuję Mrs. Destruction - gdyby nie to że mnie od czasu do czasu poganiała to bym chyba nigdy nie skończyła tego rozdziału. I dziękuję też każdemu kto jeszcze chce to czytać. Gdyby nie wy to bym już dawno rzuciła to w cholerę.
I teraz jeszce trochę pogadam, bo trochę się nazbierało spraw.
1. Jeśli czytasz to skomentuj, bardzo proszę.
2. Zawieszam opowiadanie "Lookin' for happiness". Nie mam do niego siły, przez pierwsze kilka rozdziałów nic się nie działo. To definitywny koniec.
3. Ankieta z boku. Albo będę dwie. Jeszcze nie wiem.
4. Dziękuję za 7489 wyświetleń i 19 obserwatorów. Jesteście świetni.
5. Moje gg - 38622490 - jeśli chcecie pogadać lub mnie opieprzyć za niedodany rozdział to tam.
I jeszcze jedna rzecz, mało związana z blogiem:
SLASH BĘDZIE W POLSCE!!! *_____________________*
Bosz... Strasznie się cieszę. I ja jadę, w życiu bym nie mogła przegapić takiego koncertu. Na szczęście w Katowicach to mam blisko, mama od razu się zgodziła. Z resztą, wszędzie bym pojechała byle na jego koncert *___* Za niedługo kupuję bilet. Oranyranyniewytrzymamtylemiesięcy *.*

Napiszę raz jeszcze - kocham Was i mam nadzieję, zę uda mi się coś napisać w najbliższym czasie.

Ave.

niedziela, 7 października 2012

9. Party!

Dla każdego, kto odważył się do mnie napisać, czyli dla Pameli, Edzi, Magdy oraz Jadźki.
Oraz dla Marysi z Wrocławia, bo zalajkowała fanpejdża i napisała, że jestem dziwna.
I dla Katarzyny Ł. z Łodzi, która mieszka w Krakowie oraz która prowadzi firmę Kartony Kasi i dla Julki F., nie wiem dlaczego, ale jakoś tak 


Szedł za swoim nowym kolegą, na plecach niósł pokrowiec z gitarą, a w ręce trzymał torbę pełną ubrań. Nie tak wyobrażał sobie Los Angeles. Wyjeżdżając z Seattle myślał, że trafi do raju, a trafił do... Trafił do zwykłego miasta takie jak inne. Musiał przyznać jednak, że dzielnice pełne klubów nocnych robiły wrażenie. Jednak to nie jest całe popularne Miasto Aniołów z opowieści innych. Tamto było idealne, a to jest smutne. Ludzie sprawiają wrażenie jakby pod maskami zadowolonych z życia imprezowiczów posiadali te inne, prawdziwe oblicza pełne bólu i cierpienia. Na lewo pijana para, na prawo jakaś tania dziwka, w tyle kluby pełne dragów, a przed nim wielki znak zapytania - czy mi się uda?
W miarę jak nasz młody filozof zaczął kierować swoje rozmyślania w stronę promocji na lampki ogrodowe "dwa w cenie jednej", razem z rudowłosym kelnerem z syfiastego baru wyszli z "imprezowej dzielnicy" i dotarli do "syfiastej dzielnicy". Dotarli pod zielony, stary blok, zachaczając jeszcze o monopolowy, w którym rudy miał zniżkę dla "bardziej, niż stałych klientów". 
- Wchodzisz? - pyta się kelner, szukając kluczy w spodniach.
- Ale jesteś pewien, że nie jesteś gejem, nie? - odparł niepewnie blondyn, zapalając papierosa.
- Jeśli nie chcesz spać pod Biedronką to się lepiej zamknij. - odburknął, otwierając drzwi i skierował się w stronę windy. - Idziesz? - dodał waląc w drzwi windy. - Kurwa, zjeżdżaj tu.
- Nie wpadłeś na to, że może się zjebała? Wiesz, wygląda na starą...
- Czy ja nie kazałem ci się zamknąć?! - ryknął i skierował się w stronę schodów.
- Tak szczerze to nie. - odpowiedział chłopak, idąc za swoim rozmówcą.
Szli na samą górę dziesięć minut podczas których rudowłosy miał focha na cały świat, a blondyn wypił butelkę Nightraina, więc pod sam koniec już się trochę zataczał. Gdy dotarli na właściwe piętro uderzyła ich fala głośnej muzyki dochodzącej z jednego z mieszkań.
- Co do kurwy...? - zaczął zaskoczony Axl, widząc tłum ludzi w swoim mieszkaniu.
- Jak to co? IMPREZKA! - krzyknął uradowany Duff i wbiegł do pomieszczenia, zostawiając Axla na korytarzu.


- Kurr... Moja głowa... - powiedziała Chelsea, rozglądając się po pokoju, w którym się znajdowała. Jak się tutaj dostała? Była na komisariacie, spotkała Stevena, Saula i Olivię, później nakrzyczała znowu na Izziego, a następnie gdy prawie mu wyrwała wszystkie włosy z głowy, całą szóstką udali się w stronę mieszkania Czarnego. Jeszcze wstąpili do Monopolowego Obok Biedronki i... Już nic nie pamięta.
- Ja pierdolę - stwierdził ktoś obok niej słabym głosem.
Izzy.
Dlaczego byli w jednym pomieszczeniu? Dlaczego leżeli na jednym łóżku? Dlaczego była naga...?
- KURWA! - krzyknęła dziewczyna i szybko wyskoczyła z łóżka, zakładając pierwszą lepszą koszulkę. - ZABIJĘ CIĘ!
- Uspokój się, kobieto... - mruknął chłopak - Niektórzy mają kaca...
- MAM BYĆ SPOKOJNA?! WYKORZYSTAŁEŚ MNIE, CHUJU JEDEN! - dodała i rzuciła w chłopaka pustą butelką po wódce. Chybiła.
- GŁOWA CIĘ BOLI? CHCESZ MNIE ZABIĆ?! - odkrzyknął wkurzony chłopak, ubierając się.
- JESZCZE SIĘ PYTASZ?! OCZYWIŚCIE, ŻE TAK! - rzuciła się na niego, jednak on ją złapał i trzymał tak żeby się nie wyrwała.
- Jesteś w moim domu i życzę sobie żebyś się tak zachowywała. Albo się zamkniesz, albo wypieprzaj stąd, zrozumiano? - powiedział spokojnie lecz tak że dziewczyna chciała opuścić jak najszybciej pomieszczenie.
Miażdżąc chłopaka wzrokiem wyrwała mu się, wzięła swoje rzeczy i szybko wyszła głośno trzaskając drzwiami.
Nie mogła uwierzyć, że to zrobiła. Jeszcze do tego z nim. Wiedziała od zawsze, że po alkoholu robi różne dziwne rzeczy. Nie raz przespała się z chłopakiem, którego w ogóle nie znała. Ale dlaczego akurat z nim? Sama nie wiedziała dlaczego aż tak bardzo jej to przeszkadza. Zawsze wzruszała ramionami w podobnych sytuacjach, ale teraz nie potrafiła. Bolało ją też to jak ją potraktował. Ale nie mogła mieć o to do niego żalu, w końcu sama zaczęła to całe przedstawienie.
Idąc wgłąb mieszkania mijała różne śmieci i powoli budzących się imprezowiczów, którzy wychodzili z mieszkania. Miała nadzieję, że natknie się w końcu na kogoś znajomego. Weszła do dużego pokoju, który najprawdopodobniej był salonem. Szybko omiotła wzrokiem pomieszczenie i ruszyła w kierunku kanapy, na której leżał Steven. Mniej więcej w połowie drogi potknęła się o coś i upadła boleśnie na podłogę. Popatrzyła się na swoją przeszkodę.
- To ty... - mruknęli w tym samym czasie niezbyt radośnie Chelsea i Axl.
Dlaczego akurat o niego musiała się potknąć? Dlaczego akurat dzisiaj musi spotykać na swojej drodze ludzi, których wolałaby nie oglądać? Najpierw Czarny, teraz rudy... Zaraz... Rudy?
- Ej, co się stało z twoimi włosami? - spytała się dziewczyna, wskazując na fryzurę chłopaka.


- Kto mógł mi to zrobić...? - załkał Axl, zasłaniając rękami twarz. W ciągu dziesięciu minut wywalił za drzwi wszystkich, których nie znał, doprowadził do porządku całe mieszkanie, które teraz lśniło tak że Perfekcyjna Pani Domu może się schować oraz zwołał naradę w salonie.
- Axl... Uspokój się... - zaczął Izzy jednak chłopak mu przerwał.
- Jak mam być spokojny skoro moje włosy są niebieskie?! Nie rozumiesz?! Moje życie straciło sens...
Chelsea parsknęła.
- Co? Tak ci do śmiechu? - krzyknął pan Rose, budząc Duffa, który do tej pory smacznie spał na jednym z foteli. - O, już wiem! To ty mi to zrobiłaś! Mścisz się za tego ziemniaka!
- Chłopie, uspokój się. - zaczął Steven - Nie wiem czy wiesz, ale ona była czymś innym zajęta... - przerwał widząc zabójcze spojrzenie brunetki. - No co...?
Prychnęła.
- Bez sensu. Zachowujesz się jak baba. Sorry, gorzej niż baba. Jezu, ktoś ci ufarbował włosy, wielkie mi rzeczy... - wstała - Ja idę. Pa. - rzuciła na odchodnym i wyszła z pokoju.
Olivia obserwowała całą tę sytuację z fotela stojącego w rogu pokoju. A raczej obserwowała pewną osobę siedzącą pod ścianą po przeciwnej stronie. Naprawdę się z nim całowała czy to tylko nieprawdziwe wspomnianie istniejące dzięki wypitemu kilka godzin wcześniej alkoholu. Bardzo chciałaby, żeby to była prawda. Ale chłopak w ogóle się do niej nie odzywał od początku dnia. Chciała do niego podejść, ale się bała. Co jeśli coś jej się wydaje, a on ją wyśmieje? Spali się ze wstydu, będzie się jąkać, a on się będzie śmiać z jej bezradności. W końcu da spokój i jak najszybciej opuści pomieszczenie, a jej policzki nadal będą czerwone.
Poza tym, pierwszy raz się tak upiła. Na pewno jej się teraz coś zdaje. Przecież to niemożliwe, żeby on zwrócił na nią uwagę.


Właśnie wypalił kolejną paczkę fajek. Już dwie godziny siedzieli w pokoju, a ten rudy, który już nie jest rudy nadal opłakiwał swoje włosy, Izzy ze Stevenem nadal próbowali go pocieszać, ten blondyn, Duff grał na gitarze, a dziewczyny poszły sobie gdzieś. Właśnie, dziewczyny... Olivia. Odkąd się obudził myślał o niej. Miał jakieś niejasne wspomnienia z poprzedniego wieczora. Chciał do niej podejść, zagadać, dowiedzieć się czy coś między nimi zaszło. Ale... Musiał to przyznać przed samym sobą - bał się. Ale czego? Reakcji jakiejś tam dziewczyny, którą poznał zaledwie kilka dni temu. Przecież to niedorzeczne. On, Slash, przyszła gwiazda rocka się czegoś boi? Ale jednak... Niemożliwe staje się możliwe.
Obserwował ją jak ninja zza swoich kręconych włosów tak że nikt nie miał pojęcia co tak naprawdę robił. Widział jak niepewnie zerkała w jego stronę, ale on i tak nic nie zrobił. Nie mógł się na to zdobyć. Przecież on nie nadaje się do związków. Poza tym, pewnie by ją w końcu zranił. A nie chciał tego, nie chciał widzieć jej smutnej, przygnębionej. Tak pięknie się śmiała, gdy Steven opowiadał historię o tym jak robił zakupy w Żabce. A jej głos... Mogłoby się wydawać, że to anioł śpiewa, a nie zwykły człowiek. No, tak, ale ona nie jest zwyczajna, nie dla niego. Jest inna niż te wszytskie dziewczyny, które poznał do tej pory. Taka delikatna, krucha, jakby porcelanowa lalka. Nie wybaczyłby sobie gdyby ją zranił.


***

OMS (Oł Maj Steven), nie wierzę, że coś tak glębokiego jak kałuża na krakowskim rynku w czasie deszczu napisałam. Jestem z siebie taka dumna... Chciałabym pozdrowić mamę i tatę, i księdza, który stwierdził, że siostra Leokadia, była dyrektorka mojej podstawówki jest gruba, i każdego kto ma odwagę ze mną gadać, i w ogóle, i w ogóle...

Więc jak widzicie wracam do Lookin' for happiness, mam nadzieję, że ktokolwiek się cieszy. Od razu pragnę zaznaczyć (cóż za zwrot), że Dead Memories (czyli to opowiadanie o Axlu i jego pragnieniu zmiany świata) nadal mam zamiar prowadzić. 

Cóż, jeśli nie wiecie to moim hobby jest gadanie z ludźmi, których nie znam, więc jeśli ktoś chciałby to może do mnie napisać na gg (38622490) lub na fejsie (ja na Waszym miejscu nawet z ciekawości bym nie wchodziła w ten link, ale może znajdzie się jakiś desperata, który pragnie zobaczyć moje słit profilowe zdjęcie).

Mam nadzieję, że szybko napiszę kolejny rozdział czegokolwiek i uda mi się szybko nadrobić zaległości.

Ave!

środa, 12 września 2012

4 | Nie ma dżemu.

Evelynn

Otwieram oczy, siadam na łóżku i głośno wzdycham. Już nie zasnę.
Mam wolne, nie muszę wstawać na żadne wykłady i inne dziadostwa, a tu o szóstej rano budzi mnie jakiś debil, bo kupił sobie nowy traktor i musi go wypróbować. Ludzie, nie po to mieszkam w mieście, żeby mieć tu obok jakąś wiochę, jeszcze czego?!
Pierwszy raz obudziłam się o czwartej nocy. Wtedy myślałam, że dziwne dźwięki dochodzące z zewnątrz są wynikiem obejrzanego kilka godzin wcześniej z Freją horroru o farmerze-mordercy, jeżdżącego traktorem widmo, który zabijał swoje ofiary wydłubując im marchewką oczy, więc spokojnie położyłam się spać.
Kolejny raz obudziłam się półtorej godziny później. Próbowałam zasnąć, ale już mi się nie udawało. Ubrałam luźną bluzę i wyszłam na balkon w celu zlokalizowania źródła dźwięku. No i zlokalizowałam - po ogrodzie za domem, w którym mieszkał Slash z tymi swoimi kumplami, jeździł traktorem ten rudy chłopak, wrzeszcząc coś do kóz, które stały przywiązane obok stogu siana. Krzyknęłam do niego, żeby nie darł tak ryja i wróciłam do łóżka. I teraz znowu się obudziłam.
Kieruję wzrok w stronę drugiego łóżka, na którym obecnie spała Freja. Zostało wstawione jeszcze kilka lat temu, gdy przyjeżdżałam tutaj do babci na wakacje z moją przyjaciółką Susanne. Ale teraz już nie mieszkam w Danii, Suz raczej nie ma zamiaru mnie odwiedzać (a przynajmniej nic o tym nie wiem), więc dziewczyna mogła je spokojnie zająć. Szybko wstaję i robię ledwo dwa kroki, a już leżę na ziemi. Obracam się i patrzę pod nogi, potknęłam się o jakieś wielkie pudło. No tak, jeszcze się całkiem nie zdążyłam rozpakować. Ogarnęłam tylko stojaki dla moich gitar i ułożyłam ubrania w szafie, a reszty już mi się ruszać nie chciało.
Siadam na podłodze i otwieram pudło.
Jak mogłam zapomnieć o mojej Zajebistej Kolekcji Winyli?!


Gdy już ułożyłam alfabetycznie na półkach winyle, przebrałam się i zeszłam na dół z zamiarem zjedzenia jakiegoś śniadania.
Zrobiłam sobie tosty, wzięłam talerz i poszłam w stronę salonu.
- Hej, Saul! - rzuciłam do przerażonego moim widokiem Mulata, który oglądał telewizję - "Lamy w czapkach"? - pytam się wskazując na ekran.


Zaraz, zaraz, coś mi się tu nie zgadza...
- CO TY DO CHUJA PANA ROBISZ W MOIM DOMU, HUDSON?! - krzyknęłam na chłopaka, a on skulił się na fotelu.
- Ja... Yyyy... Przepraszam... Ale...- zaczął się jąkać.
- Kontynuuj.
- Bo u nas... Yyy...Axl telewizor wydupcył... A leciały "Lamy"... Powtórki... A ja to lubię... I twoja babcia... Yyy... Mnie wpuściła... I...
- Zamknij się. - odpowiedziałam i wróciłam do jedzenia śniadania.
Slash odetchnął, ale po chwili przybrał minę mówiącą "Nie przeszkadzaj mi, myślę" albo "Jestem tak zajebisty, że ty myślisz, że ja myślę, ale ja tak na prawdę nie myślę, bo nie umiem myśleć". Jestem skłonna stwierdzić, iż druga opcja jest prawidłowa.
- Nie chcesz mnie zabić? - uniosłam brwi i popatrzyłam się na niego z ciekawością.
- Nie zabijam ludzi, to zdecydowanie moja najmniej lubiana czynność.
- No, ale...
Popatrzyłam się. To on nie wie, że dzisiaj jest Dzień Dobroci Dla Zwierząt?
- Nie wiem, nie chcesz mnie wypatroszyć i powiesić na kominku? Lub wydłubać oczy marchewką?
- Też oglądałeś "Piekielnego Farmera"?
Slash poderwał się z miejsca i zaczął na mnie krzyczeć.
- Kurwa, co ci się stało?! Dlaczego mnie nie bijesz, nie wyzywasz, hę?! No, dlaczego?! - podchodzi do mnie, podnosi ręce do góry i mówi - No, dalej, uderz mnie!
- Zmień dilera, człowieku... - mruknęłam i wzięłam talerz. Skierowałam się w stronę kuchni, a Saul podążył za mną. Zastąpił mi drogę.
- Czego?
- Uderz mnie. Albo walnij tym talerzem. - powiedział całkiem poważnie... Znaczy, poważnie jak na niego, oczywiście.
- Boli cię coś? -spytałam się i spróbowałam go wyminąć, jednak bezskutecznie, chłopak nadal nie ustępował.
- Kurwa, no, proszę! Proszę, proszę, proszę! Uderz mnie, kurwa!
- Nie kurwa, tylko Evelynn. A na drugie mam ODPIERDOL SIĘ! - krzyknęłam i wkorzystując chwilowe otępienie Slasha, szybko go wyminęłam i poszłam dalej do kuchni.
- No, ej! - widocznie nie pozbyłam się go na długo - Kiedyś zawsze mnie uderzałaś! Co godzinę... Ba, co minutę nawet! A teraz? - popatrzył się na mnie dziwnie. - Dlaczego nie chcesz mnie uderzyć?
- Czy ty jesteś taki głupi czy tylko udajesz? - spytałam się. Boże, jaki on wkurwiający, już prawie o tym zapomniałam.
- To nie było miłe. - naburmuszył się.
- Wiem, takie miało w końcu być.
- Widzisz?! Nabijasz się ze mnie, ale uderzyć to już mnie nie chcesz!
Popatrzyłam na niego z politowaniem i szturchnęłam go w ramię.
- Zadowolony? - pytam się, a on z uśmiechem na twarzy potwierdza i w podskokach opuszcza dom.
Czego on się naćpał z samego rana?

***

- No, chłopcy! Wstawać! Dziś kolejny wielki, wielki dzień! [<--- wiem, że to tak jakby cytat z "Igrzysk Śmierci", ale jakoś mi tak pasuje ~L.] - krzyknął uradowany Slash, wpadając do dwupiętrowej willi, bliżej znanej jako Kwatera Główna Pistoletów i Róż.
- Ja już nie śpię! - odkrzyknął ktoś z kuchni, a Mulat skierował się w stronę głosu. - Piekę naleśniki z otrębami, chcesz może?
Tym kimś okazał się Axl. Stał przy kuchence i właśnie wylewał ciasto na patelnię. Jednak gitarzysta stracił cały entuzjazm widząc jego wypieki.
- Yyyy... Axl? - zaczął niezdarnie, w końcu nie chciał zdenerwować kumpla.
- Słucham cię, Saulu?
- A nie da się dostać naleśników bez tego... no, tego gówna?
- Ale przecież one są smaczne! - oburzył się Rose i odwrócił się w stronę kolegi, a raczej w stronę krzesła, na którym kilka chwil wcześniej siedział Hudson.
Rudy przyzwyczajony do takich rzeczy, wzruszył ramionami i powrócił do gotowania.

Tymczasem kilkadziesiąt metrów od Kuchni Pana Williama blondyn znany szerzej pod pseudonimem Idiota wkroczył do Monopolowego Za Rogiem.
Był zły na siebie, nie chciał się kłócić z siostrą, wiedział, że bardzo ją zranił. Ale nie chciał iść do niej - nawet nie wiedział gdzie mieszka. Poza tym znał ją i wiedział do czego jest zdolna, gdy się zezłości. A McKagan nie chciał się pozbywać swoich bujnych i zajebistych (jak je sam określa) włosów.
Wrzucił do wcześniej wziętego koszyka kilka butelek Nightraina i innych wyrobów alkoholowych i skierował się w stronę kasy.
- Coś jeszcze? - spytała się z uśmiechem kasjerka. Jak na oko Duffa, była ładna.
- Bolało jak spadłaś z nieba? - spytał się blondyn z (w jego mniemaniu) zajebistym uśmiechem i oparł się o ladę.
- Nie, ale ciebie za chwilę zaboli jeśli się nie przymkniesz.
- Czemu?
- Bo nie ma dżemu. - odpowiedziała dziewczyna, patrząc się na basistę jak na idiotę.
Chłopak chciał odpowiedzieć, jednak przerwała mu piosenka puszczona w radio.
- Nie ma dżemu - zaczęła śpiewać wokalistka - bo go pani nie upiekła...
Duff się rozpłakał.
- Yyy... Ej... - zaczęła dziewczyna niepewnie - Dlaczego płaczesz?
- Bo pain nie upiekła dżemuuu! - załkał i wysiąkał nos, a jego rozmówczyni popatrzyła się na niego z politowaniem.

***
No i jest nowy.
Tak, wiem, że się długo czekało i jest krótko, ale napisałam to, więc wstawiam.
I mam kilka spraw.
Po pierwsze - dlaczego mam siedemnastu obserwatorów, a tylko pięcioro/sześcioro z nich chociaż raz skomentowało? Bez sensu, ja nie obserwuję blogów, których nie czytam. Tak trudno napisać chociaż jeden komentarz, nawet ze słowem "dżem" lub "chujowo tu"?
Po drugie - jakoś ostatnio dostałam odpały z koleżankami i założyłyśmy dwie strony na fejsie. Tak, wiem jestem pojebana i te pe, i te pe. Ale mam prośbę - chemy zdobyć 50 lajków do końca roku, więc jeśli jest tutaj ktoś kto lubi lajkować dziwne strony o dziwnych rzeczach to tu są linki: Nie ma dżemu, bo go pani nie upiekła i Zlamiłeś to, LAMO jedna. No i jeśli ktoś zechce zalajkować to dziadostwo to niech napisze, bo mi to potrzebne do takiego czegoś. Ale róbcie co chcecie, ja nie zmuszam, bo wiem, że to syf.
Po trzecie - nie wiem kiedy nowy, bo szkoła i nauka i perkusja.
O, właśnie - jaram się, bo będę mieć perkusję! Za jakieś dwa, trzy tygodnie! Łiiiii!
Przepraszam, ale mi odjebuje.
No i wracając do tej szkoły - mam już zapowiedziane dwa sprawdziany i dziękuję komuś tam, bo akurat w te dwa dni - 19 i 20 września, jadę na Coldplay do Warszawy. Hell yea!
No, właśnie, mógłby taki Slash przyjechać sobie do Polski na koncert, do jakiegoś fajnego miasta... na przykład do Krakowa, to jest świetny i zajebisty pomysł... I jest mój!
Dobra, już kończę, bo widzę, że piszę od rzeczy i nie widzę w tym sensu. Żegnajcie.

I jeszcze zdjęcie na pożeganie:


sobota, 1 września 2012

3 | Nasze życie jest ciągłą walką.

Freja

Na szczęście tego idioty ["Duff-ciota-idiota" <---- hahahahahaha, Pamela, ciągle mi to w głowie siedzi i wyjść nie może XD ~ L.], a moje nieszczęście, mhroczny kumpel mojego brata powstrzymał mnie zanim zrobiłam z Duffa miazgę. A to było bardziej niż pewne. Może i on jest ode mnie dwadzieścia pięć centymentrów wyższy i pewnie z dwa razy cięższy, ale jego koordynacja ruchowa pozostawia wiele do życzenia. Tak jak jego umiejętności walki. I już bym dawno opijała zwycięstwo w jakimś parku na jakiejś ławce w towarzystwie jakichś pijaków, gdyby nie fakt, iż Pan-Zajebisty-Zatrzymywacz-Czasu postanowił się pobawić w ratownika ciotowatych idiotów i gdy miałam rzucić się na blondyna złapał mnie, przerzucił sobie przez ramię i nie reagowywując na moje obelgi, groźby oraz próby wyswobodzenia się, szedł sobie spokojnie w towarzystwie swoich kumpli w kierunku, który mogłam określić jako "przed siebie" lub "chuj wie gdzie".
Po około pięciu minutach gardło mnie tak bolało, że musiałam przestać się drzeć, a po kolejnych dotarliśmy na dosyć bogate osiedle domów, a raczej willi i Pan Mroku wreszcie raczył mnie odstawić na ziemię. Uśmiechnął się i poszedł w stronę jakiegoś chłopaka, może hipisa, może metala, nie wiem, trudno określić - miał na sobie czarne dziesięciodziurkowe glany, obcisłe spodnie, bluzkę z pacyfką i napisem "peace", na jego głowie leżał wianek z polnych kwiatów, a w jednej ręce trzymał soczek z rurką. Rozmawiał z jakimś facetem, który wyglądał jak zwyczajny wieśniak... Eee.... Znaczy się, farmer, wyglądał jak farmer.
- Duff... - odzywam się, w końcu kiedyś musimy porozmawiać.
- Co? - patrzy się na mnie z bólem na twarzy, a po chwili uśmiecha się gorzko i zaczyna- Tylko mi nie mów, że cię zawiodłem. Nie chcę tego słyszeć. Co chwila ktoś mi tak mówi, mam tego dość.
- Ale zostawiłeś nas... Daisy nadal się pyta gdzie się podział jej duży braciszek... - oczy mam już wilgotne, samotna łza spływa po moim policzku. Tylko znowu nie płacz, idiotko. - To ty odszedłeś, a nie my... Miałeś wrócić.
- A wiesz chociaż dlaczego uciekłem z Seattle? - zaatakował mnie, a ja czułam coraz więcej łez na policzkach - Miałem dość. Matka ciągle się czepiała, że nie mam dobrych ocen, że nie zdam dobrze testów, że nie dostanę się na studia, że nie znajdę dobrej pracy. Miała pretensje, że całymi dniami gram na bębnach albo basie. Odszedłem, żeby pokazać, że nie jestem do niczego i że mogę coś osiągnąć, mimo że ona spisała mnie na straty.
- Ale dlaczego nie wróciłeś do mnie? - głos mi się załamał, już nie powstrzymywałam łez.
- Po co? Sama byś sobie poradziła. Miałaś dobre oceny, ten przydupas matki kasę ci zawsze dawał, zapłaciłby ci za studia. Nie wiem, po cholerę tu przyjechałaś.
Nie poznawałam go. To nie był ten Duff, którego znałam. Tamten zawsze mnie pocieszał, był oparciem, a ten... ten jest wyprany z emocji i zachowuje się, jakbym go nic nie obchodziła.
- Ha, chciałoby się, no nie? - powiedziałam gorzko, wkurzył mnie - A to cię pewnie zaskoczę, że pół roku po tym, gdy wyjechałeś Josh, czy jak wolisz "przydupas matki", umarł, mama popadła w depresję, przestała pracować, spadek po Joshu przepiła. Dwa miesiące później pojawiła się opieka społeczna, a my trafiliśmy do bidula. Daisy, Matt'a, Eric'a i Mary adoptowano. A ja czekałam... Czekałam na ciebie, chuju jebany! Czekałam, bo myślałam, że pamiętasz o mnie! - ostatnie zdania wykrzyczałam mu w twarz, a on się na mnie gapił z otwartymi oczami.
- Nie wiedziałem...
Przerwałam mu.
- W dupie to mam, słyszysz?! Głęboko w dupie! Jesteś dla mnie zerem, zwykłym zerem, niczym. Już nawet nie wiem, co sobie myślałam, gdy tu jechałam. Miałam nadzieję, że jednak coś dla ciebie znaczę... Ale nie, przeliczyłam się. Nawet rodzina się dla ciebie nie liczy...
Szybko odwróciłam się, złapałam swoją torbę i odbiegłam w stronę dworca. Duff za mną coś krzyczał. Czarny też. Po chwili ktoś mnie złapał. Odwróciłam się.
- Puszczaj mnie! - krzyknęłam, a Dziecko Mhroku mnie posłuchało.
- Ej, spokojnie. - powiedział uspakajająco.
- No, chyba cię pojebało. Idę sobie.
I odwróciłam się znowu, ale chłopak już mnie nie zatrzymywał.
Ruszam przed siebie.
Jesteś idiotką, Faye, miałaś nadzieję, że będzie słodko jak w książce, a dobrze wiesz, że nie na tym polega prawdziwe życie.

Evelynn

Działo się między nimi coś niedobrego. Może nic nie słyszałam z rozmowy, ale to było widać na odległość. Gdy dziewczyna zaczęła krzyczeć, nawet ten rudy od obornika zaczął ich obserować. Teraz to brunetka mówiła do tego blondyna, Duffa. A on stał z otwartymi oczami i się na nią patrzył.
Dziewczyna coś jeszcze wykrzyczała i już szła w kierunku dworca. Izzy próbował ją zatrzymać, jednak zignorowała go.
Płakała. Nawet z takiej odległości to było widać. Nie wiem, co on jej zrobił, ale było pewne, że cierpiała i to bardzo.
Nie namyślając się długo, przeprosiłam Slasha i ruszyłam za dziewczyną. Szła w stronę dworca, pewnie tylko tę drogę znała.
Po kilku minutach już obydwie byłyśmy na dworcu. Ona usiadła na ławce, a ja stałam dziesięć metrów za nią. Chwilę później podeszłam do niej i usiadłam obok na ławce.
- Życie jest do dupy, nie? - zaskoczyła mnie tym, że się odezwała. Milczałam. - Umieć żyć to najrzadziej spotykana umiejętność na świecie. A ja jej nie mam.
- Oscar Wilde. - powiedziałam i dodałam po chwili - W życiu są dwa rodzaje dni: jeden dla ciebie, jeden przeciw tobie. Gdy nastaje dzień dla ciebie, daj się ponieść szczęściu; gdy nastaje dzień przeciw tobie, znieś go cierpliwie.
Zaśmiała się krótko, ale gorzko.
- Znam to, ale gościa nie pamiętam, jakiś Arab. A to nie jest takie łatwe. Nasze życie jest ciągłą walką. Przez życie, jak przez błoto, idzie się z trudem.
- Eurypides, Hugo. - dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Nigdy bym nie przypuszczała, że te wszytskie cytaty, które z nudów wykułam z książeczek babci się kiedykolwiek przydadzą. - Żyć [...] to znaczy walczyć.
- Seneka Młodszy. I wiesz co... - odwróciła głowę w moją stronę, popatrzyłam się na nią - Chyba masz rację.
- Oczwiście, że mam. Theodor Fontane też ma. Pamiętaj, że umieć żyć to: żyć lekko bez lekkomyślności, być wesołym bez swawoli, mieć odwagę bez brawury, zaufanie i radosną rezygnację.
Brunetka zaśmiała się.
- Bibliotekę połknęłaś? - spytała się - Jestem Freja, ale mów mi Faye.
- Evelynn. - uścisnęłam jej rękę - Możesz mi mówić Lynn, tylko, proszę, nie Eve.
- Okej... Eve. - zaśmiała się znowu.
- To nie jest śmieszne. - odezwałam się z udawanym oburzeniem w głosie.
- Dobrze wiesz, że jest.
Uśmiechnęłam się do niej. Wydawała się miła, nawet bardzo. Babcia się ucieszy, że kogoś wreszcie poznałam.
Rozmawiałyśmy jeszcze o rożnych rzeczach. Opowiedziała mi trochę o sobie, a ja jej o sobie. Siedziałyśmy tak dobre kilka godzin na tym dworcu. Gdy już było zupełnie ciemno, spytałam się:
- Masz gdzie spać?
Nie odpowiedziała, tylko tępo patrzyła się przed siebie.
- Jeśli chcesz możesz spać u mnie. Znaczy się, to jest dom mojej babci, ale ona nie będzie mieć nic przeciwko... Ba, a nawet będzie się cieszyć. To co? - nie dawałam za wygraną, na pewno nie ma się gdzie podziać. A już raczej na brata nie liczy.
- Na pewno nie będzie mieć nic przeciwko? - spytała się cicho.
Potaknęłam. Wstałyśmy i ruszyłyśmy w kierunku, z którego wcześniej przyszłyśmy.
- Dziękuję. - dodała cicho po kilku minutach, a ja się tylko uśmiechnęłam.

***

Oł yea! Napisałam! Specjalnie dla Was, na dobry początek dnia!
Nie rak źle się pisało - zrobiłam sobie kakałko i sobie popijałam w między czasie.
I mam taki dziwny nastrój. Na przykład, mam ochotę znowu poczytać "Hamleta". Albo wreszcie zacząć "Boską Komedię". Wiem, dziwnym człowiekiem jestem, ale co ja poradzę, że dzieła Szekspira są dla mnie równie zajebiste jak gunsowe blogi lub romanse paranormalne [tak, czytam takie bzdury] albo kryminały. Dobra, koniec o mnie.
I przepraszam za te wszystkie zaległości, chyba jeszcze sześć blogów mi zostało, a nie mam sił, żeby nadrabiać. W południe przeczytam kolejnego, albo dwa jeśli zdążę. W niedzielę tak samo. I może jakoś mi się uda wreszcie.
Aha, jeszcze jedno, postaram się, żeby następny rozdział nie był taki poważny. Mam już nawet plan, buahahahahahahahaha!

wtorek, 28 sierpnia 2012

2 | Kosmici są wśród nas.

Freja

Miejsce zamieszkania Panów Lubiących Małe Dziewczynki, czyli innymi słowy - Dworzec w Mieście Aniołów.

Podróż z Seattle minęła spokojnie, aczkolwiek papierem toaletowym w toalecie bym nie pogardziła. Chciałam go wymienić, dając wzamian jakieś dziwne stworzonka chodzące po suficie przedziału, którym jechałam, ale niestety, chętnych nie było. Trudno.
Szybko wysiadam z pociągu, bo, jak dopiero zauważyłam, od dziesięciu minut stałam w drzwiach gapiąc się przed siebie, a za mną w między czasie ustawiała się kolejka składająca się z różnych upierdliwych bab, trzymających torebki jak broń, którą zaraz mogłyby mi przypierdolić, bylebym się usunęła z drogi.
No to zajebiście, Faye, jesteś w mieście, którego nie znasz, za tydzień skończy ci się kasa, nie masz gdzie mieszkać i jeszcze grabisz sobie u Pani W Bereciku. To chyba nie jest za mądre, nie?
Boże, od kiedy ja się tak przejmuję co się stanie dalej? Jakoś zawsze miałam to w dupie, pijąc, paląc i wkurwiając wszystkich. No, w sumie to zawsze od pięcu lat. Wcześniej było wszystko inne.
Poczułam coś mokrego na moim policzku.
Gratulacje, jeszcze się rozbecz na środku ulicy, idiotko.
Wytarłam łzę i szybko ruszyłam w bliżej nieokreślonym kierunku.
Bez sensu to wszystko, ale muszę się wziąć w garść by...
No, właśnie po co? Przecież równie dobrze mogłabym tu umrzeć. Życie jest za bardzo skomplikowane, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie, które wprowadziłoby trochę sensu do niego.
Dlaczego szukasz odpowiedzi chociaż ją znasz, Faye?, powiedział cicho głosik w mojej głowie. Dobrze wiesz, że dla Życia nie ma innego rozwiązania by żyć...*

Ulubione centrum handlowe wokalisty Pistoletów i Róż, czyli Biedronka.

Po długiej i burzliwej kłótni z moim zajebistym (aż czuć sarkazm w moich myślach) głosem w głowie zgodziłam się z nim (tak, ja też w to nie wierzę) i stwierdziłam, że zamiast się mazać gdzieś na ulicy powinnam zająć się czymś bardziej pożytecznym. Wybrałam opcję "Zjeść coś taniego w jakiejś chujowej knajpce lub kupić żarcie w syfiastym sklepie i się tym oczwiście najeść.", która wydawała mi się najłatwiejsza do spełnienia, gdyż inne brzmiały "Znaleźć mieszkanie i pracę." oraz "Odnaleźć Idiotę.".
A teraz sobie przeglądam lodówki w Biedronce, udając, iż tekst na opakowaniu "Parówek Szatańskich" o promocyjnej cenie 6 dolarów i 66 centów bardzo mnie zaciekawił. W sumie skład był dosyć interesujący... Bo kogo by nie interesowały parówki, które w 66% były z kociego mięsa?
- Przepraszam, bierzesz to? - spytał się mnie jakiś blondyn, wskazując na moją rękę. Zrobiłam dziwną minę i się na niego popatrzyłam. Po cholerę mu moja ręka, ja się pytam?! Faceta powinni wysłać do jakiegoś psychiatryka. Moja ciotka trafiła do jakiegoś kilka lat temu, był gdzieś w Polsce, nazywał się jakoś na "ka"... Albo może na "ka" była nazwa miasta? Whatever. Tego faceta też można tam wysłać.**
Chwila, moment...
Ja pierdolę, chyba jednak ja się tam nadaję. Strzeliłam facepalma.
- Chodzi ci o te parówki? - spytałam się, nadal mając twarz ukrytą w dłoni.
- Taaaak. - odpowiedział z wielkim uśmiechem - Są najlepsze. Miałem zapas w domu, ale koledze odpierdoliło i wszystkie wyrzucił. A ty trzymasz w dłoni ostatnią paczkę przed kolejną dostawą, a ja chciałbym ją mieć. No i Steven jestem.
Wyciągnął dłoń. Uścisnęłam ją.
- Freja. - mruknęłam i po chwili dodałam głośniej - Weź je sobie.
Podałam mu parówki, a on je z jeszcze większym uśmiechem odebrał ode mnie. A potem mnie przytulił, znaczy się, próbował mnie udusić. Ale przyzwyczajona jestem, w końcu mam trzech braci, w tym dwóch starszych.
- Steven, kuźwa, w Axla się bawisz, że tak długo jebanych parówek szukasz?! - usłyszałam z oddali jakiś mocno wkurwiony głos. Po chwili zza stosu papierów toaletowych wyłonił się chłopak, któremu całą twarz zasłaniały loki. A może on w ogóle nie miał twarzy?! Aaa! Kosmici są wśród nas!
Oj, Faye, czuję, że w skrzynce znajdziesz zaproszenie do tego psychiatryka...
Nie mam skrzynki, bo mieszkania nie mam, buahahahaha!
Yyyy... No, właśnie chyba nadajesz się.
Kuźwa, to coś ma rację.
Zaczynam się bać samej siebie.
Niestety (albo stety) moje jakże genialne przemyślenia przerwało wejście kolegi Kosmity i Stevena. Chłopak miał czarne włosy, ubrany był normalnie, ale mimo to, on sam tworzył jakąś taką mhroczną aurę. Czas na chwilę zwolnił jakby Czarny był jakimś jebanym panem czasu lub jakimś innym chujem z magiczną mocą. Patrzyłam się chwilę na niego chwilę, a w między czasie przyszedł mi do głowy szatański pomysł. W sumie trochę mało genialny i przestarzały już w Seattle, ale to w końcu jest Los Angeles i jestem otoczona przez bandę debili...
- Padnij!! - wydarłam się jak najgłośniej mogłam. Czas przyśpieszył. Wokół mnie zapanował chaos. Chłopak z lokami upadł na podłogę, pociągnięty przez Stevena, który teraz skulony na podłodze wył "Jaaaaaaaaa nieeeeeeeeeeeee chcęęęęęęęęęęę umieeeeeeeeeeeraaaaaaaaać!", Facet Zatrzymujący Czas leżał na ziemi, próbując odkryć co się dzieje, a gdzieś w oddali było słychać szloch jakiejś osoby i słowa "Jestem za młody żeby umieraaaać! Weeeźcie Stevena, Izziego albo Slasha... A najlepiej Axla [w pakiecie z Wielkim Ego gratis, takiej okazji nie można przegapić! ~ L.]. Byle nie mnieee!". A ja... A ja tarzałam się po podłodze, śmiejąc się przy tym jak opętana. Pomyśleć, taki stary żart, który nie ma sensu, a ktoś się na niego nabiera.
Złapałam się za brzuch, a moim ciałem wstrząsnęła kolejna fala śmiechu. Po chwili Gościu Bez Twarzy aka Kosmita i Władca Czasu do mnie dołączyli i razem rzucaliśmy się po podłodze. Tylko Steven leżał ciągle nieruchomo. Zasnął?
A poźniej usłyszałam głos. Głos chłopaka, który wcześniej gdzieś szlochał. Głos, który tak dobrze znałam.
- Freja? - był cichy, spokojny, jakby to nie był Jego głos. Ale miałam pewność.
Wstałam, nie odwracając się. Bałam się, że gdy to zrobię wybuchnę i przestanę się kontrolować, bo emocje zaczną mnie kontrolować.
- Faye?
Reszta już wstała z ziemi i przyglądała nam się z zaciekawieniem, Steven w ręku trzymał popcorn tęczowy firmy Biedronka i go zajadał.
A ja wzięłam głęboki wdech, później wydech i się odwróciłam.
Trudno, najwyżej McKagan straci trochę kłaków.

Evelynn

Dom obok Kwatery Głównej Pistoletów i Róż.
Godzina po wydarzeniach w Biedronce.

- Eve! Kochanie! Chodź tu do mnie na chwilę. - krzyknęła moja babcia z dołu, przerywając mi chyba z setny raz tego dnia grę.
- Chyba cię pojebało, kobieto. - wstałam z łóżka, odstawiając bas w miarę bezpieczne miejsce.
- Mówiłaś coś?
Ups, to ja to powiedziałam na głos?
- Już idę! - odkrzyknęłam i szybko wyszłam z pokoju.
Znowu coś wymyśliła. "Idź po śmietanę, Eve, tylko 12%." "Nie, Eve, miało być 18%, proszę, idź jeszcze raz."
Ja pieprzę, od sześciu lat mówię jej, żeby nie mówiła do mnie Eve, tylko Evelynn lub Lynn. Ona na to: "Dobrze, kochanie, jak wolisz." i uśmiechała się, a później: "Eve!". Ja już nie wiem, ma 60 lat i zaniki pamięci? Nie, ona po prostu chce, żebym ześwirowała.
- No, o co chodzi? - już byłam w kuchni, babcia lepiła pierogi. Mmm... Chociaż się dzisiaj najem.
- Weź Downika*** na spacer, dobrze?
- Yhmm... - mruknęłam i poszłam w stronę holu.
Czy temu psu cały ogród do wysrania się nie wystarczy?
- Down! - krzyknęłam i wzięłam smycz do ręki. Jeśli go złapię w mniej niż dwie godziny to chyba cud się stanie.
Pies stał przy płocie i szczekał na jakichś idiotów. Podeszłam i szybko zapięłam smycz. Pociągnęłam go, ale on uparcie stał dalej. Dlaczego wszyscy muszą mnie wkurwiać? Najpierw ojciec - "Wracasz do LA. Będziesz mieszkać z babcią.", zostawił mnie tutaj kilka dni temu, a sam sobie mieszka w Kopenhadze, prowadząc sieć restauracji polskich. Później babka, a teraz ten pies.
- Kuźwa, Down, ogarnij się i chodź! - pociągnęłam psa najmocniej jak mogłam, ale on nadal szczekał.
Ja zaraz chyba harakiri popełnię. Ma ktoś tu nóż?
Dobra, pierdolić to. Odpinam smycz i rzucam ją gdzieś, jeśli nie chce spaceru to niech się wypcha. Już szłam w stronę domu, gdy ktoś mnie zatrzymał.
- Lynn?
O Boże, ja znam ten głos. Saul. Chodziliśmy razem do szkoły. Był dwie klasy wyżej, poznaliśmy się kiedyś na jakimś apelu szkolnym czy jakimś innym chujstwie. No i jakoś tak się zaprzyjaźniliśmy. Później wyjechałam, cztery lata temu, i kontakt się urwał.
Podeszłam do niego, wcześniej zamykając Downowi furtkę przed nosem.
- To twoi znajomi? - spytałam się wskazując na grupkę chłopaków. Jeden z nich, ten rudy, gadał z jakimś starym facetem o jakichś oborach, a jeszcze jakiś inny czarnowłosy darł się na niego, że jest pojebany. W oddali blondyn z uśmiechem na twarzy zajadał popcorn, chyba z Biedronki i patrzył się na scenkę. Kilka metrów od niego, przed chwilą jakiś idiota potknął się o krawężnik i teraz siedział na ławce w towarzystwie jakiejś brunetki, która patrzyła się na niego z politowaniem.
- Można tak powiedzieć... - odpowiedział z zakłopotaniem chłopak - Ten rudy pojebaniec to Axl, krzyczy na niego Izzy, Popcorn to ten z popcornem, a ten, który się wyjebał to Duff.
- A ta dziewczyna?
- Siostra tego idioty, grającego na tym chujstwie...
Idiota to ten Duff, pewnie, ale to chujstwo...?
- Na czym?
- No, na basie... - i chyba sobie coś przypomniał, a na jego twarzy pojawiło się przerażenie. O tak, bój się, bój, Hudson, nikt nie będzie obrażał basu przy mnie. - Ups...?
- Sam grasz na chujstwie. Po prostu bas cię przerósł, więc zostałeś przy elektryku. - powiedziałam i popatrzyłam się na chłopaka. Ha! Trafiłam w czuły punkt! Próbowałam go kiedyś nauczyć, a jemu nic się nie udawało. Biedak...
- Ja chociaż, w porównaniu do niektórych, na gitarze umiem grać... - próbował się bronić. Hudson, idioto jebany, sam mnie uczyłeś i już zapomniałeś?
- Widocznie miałam słabego nauczyciela...
- Pewnie jakiś zjeb. - odpowiedział i się zamyślił, dodał po chwili - To ja cię uczyłem, nie...?
Pokiwałam twierdząco głową, a on zrobił facepalma.
Brakowało mi tego debila.



* Zmodyfikowana wersja cytatu "A ja myślę, ciociu, że dla życia nie ma innego rozwiązania niż żyć." [i wcześniejszego dialogu, którego nie chce mi się pisać] z książki "Oskar i pani Róża" Erica-Emmanuela Schmitt'a. Dla ścisłości - książka została wydana w 2002 roku, więc Freja jej nie czytała... Cóż, to by trudne było.
** Hmm... Chodzi o Kobierzyn, zakład psychiatryczny w Krakowie. Dlatego on, bo to jedyny, który znam z nazwy.
*** Downik (czyta się "Downik"), skrót od Down (czyta się "Down") - tak dla ścisłości, bo to nie jest żaden Dałn ani Dałnik.

***

Najpierw chciałabym przeprosić za trzy rzeczy: za to, że tak późno dodałam rozdział, za to, że jest (w moim mniemaniu) słaby i może mieć błędy, bo nie chce mi się sprawdzać i za to, że jeszcze nie nadrobiłam wszystkich blogów. Jeśli chodzi o to ostatnie to przeczytam i skomentuję wszystko, po prostu starsznie dużo tego jest, a nie mam za bardzo czasu, bo albo coś muszę zrobić, albo mi się nie chce, albo czytam książkę, albo gram w sapera, albo z kimś gadam, albo ktoś do mnie dzwoni i pyta się czy chcę dżem, albo jeszcze coś innego i tak mi to schodzi. Ale spokojnie, nadrobię wszystko.
I wiem, że chujowy tytuł, ale nie mam do takich rzeczy weny, najwyżej później go zmienię. Tak samo jak nie mam pomysłu na tytuł opowiadania.
I już kończę ten bezsensowny wywód, żebyście się nie znudzili mną i tym pseudoopowiadaniem.
Czytajcie, komentujcie, enjoy, kurwa!

piątek, 17 sierpnia 2012

Shit.

Obiecałam sobie, że już nie będę pisać jakichś notek, które nic nie wnoszą do opowiadań i w których tylko coś pierdolę, ale nie mogę się powstrzymać.

Nie było mnie ledwo dziesięć dni, a mam do nadrobienia tonę rozdziałów... No, ej, sorry, gdy mi się nudzi nie mam co czytać, a teraz zamiast ćwiczyć na zajęcia z perkusji sobie nołlajfuję przed laptopem i wszystko nadrabiam. No, ale kiedyś mi się uda... Znaczy postaram się, żeby jak najszybciej się to udało. Ale nie obiecuję, że wszystko nadrobię w ten weekend. No i ze względu na to, iż jutro znowu wyjeżdżam, tym razem do babci, nie wiem kiedy coś wstawię. Bo dzisiaj już raczej nic nie zdążę napisać.

W sumie krótko strasznie, ale nie mam nic więcej do powiedzenia. Mogłabym wyjaśnić Wam co to znaczy, że na obozie zdobyłam (jeśli dobrze liczę) 7 PKL, mam już damę trefl oraz zdobyłam z koleżanką 11 miejsce na Petit Prix w Stasikówce (i to wszystko jest dla mnie dużym osiągnięciem), ale pewnie patrzylibyście się (tak jak teraz) na ekran z miną mówiącą "o czym ona pierdoli?", więc już lepiej skończę.

Ave!

Aha, jeszcze jedna sprawa, pisałam już to, ale chyba nikt nie przeczytał - jeśli ktoś czyta to niech skomentuje, bo w efekcie końcowym więcej osób bierze udział w ankiecie, niż komentuje blog.
Albo po cholerę obserwujecie skoro nie czytacie?

I przepraszam, jeśli kogoś o tym tutaj nie poinformowałam, ale kuźwa, ten post prawie sensu nie ma, więc tylko do niektórych napisałam, poza tym czasu już nie mam.

niedziela, 5 sierpnia 2012

1 | Soczkowo-tęczowa rewolucja.

Uwaga, uwaga!
Skoro wszyscy piszą rozdziały dla kogoś to ja nie chcę być gorsza i zadedykuję to... komuś.
A więc, dedykuję ten rozdział (ten, bo podobno jest boski):
- Mrs.Destruction za to, że ze mną gada, a to coś niżej określiła mianem "prze genialnego", jest moją siostrą i w ogóle dlatego, że mi się tak podoba,
- osobom, które kliknęły wszystkie odpowiedzi w ankiecie i jestem zajebiście ciekawa kto to jest, więc proszę u ujawnie się,
- ABC, bo ze mną gada i znowu dlatego, że mi się tak podoba... No i dlatego, że mamy w tym rozdziale dużo Axla...,
- Lise-Lotte... Tia, wiem, w ogóle się nie znamy, bla bla bla, ale ona komentuje ten szit, który piszę, nosi okularopatrzałki, her inglisz ys perfekt i nie ma piwnicy oraz jest moją piwniczaną siostrą,
- little_devil, Sonn, Michelle, Dion Adler, Dreamer, My_desire, bo one wszystkie komentowały to, co do tej pory napisałam i (chyba) to czytają,
- wszystkim, o których zapomniałam wspomnieć wyżej, ale czytają,
oraz tym, którzy czytają, a nie komentują, bo pewnie tacy są.

I chuj, widać, że się do tego nie nadaję, bo każdemu to zadedykowałam... Ale co ja poradzę, że udaje mi się tak mało fajnych i wartych dedykowania komuś rozdziałów...

A teraz enjoy!
I info dla niekumatych - dys ys maj sekend story, de nju łan.



***


Freja [to jest imię, jak coś ~ L.]

Czwarty luty... Jutro piąty... Tylko jeden dzień... Tylko jeden, jedyny... Dziękuję...

Od pięcu lat planowałam ten dzień, to wszystko, co zrobię, co powiem, jak się zachowam.
Dobrze wiem, że powinnam Go zostawić w spokoju. Przynajmniej tak zrobiłaby rozsądnie myśląca osoba. Przecież powinnam Go podziwiać i brać z Niego przykład, w końcu ułożył sobie życie na nowo, zapominając o przeszłości. Ale ja nie mogę... Ciągle o Nim pamiętam. I choćbym chciała, nie zapomnę.
Najgorsze jest to, że obiecał. Obiecał, że wróci do mnie... Do nas... Ale tak nie zrobił, tylko poszedł w pizdu [kocham to określenie ^.^ ~ L.].
A gdy usłyszałam tę piosenkę to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę to zrobić... Że muszę się z Nim spotkać. Chociażby na chwilę. Zasługuję na wyjaśnienia.
Poźniej spiker w radio zaczął opowiadać historię zespołu... O trudnych początkach, o coraz to liczniejszych koncertach, o nagrywanej płycie...
I poczułam nienawiść.
A potem żal.
Mówił, że wróci, że będziemy żyć wszyscy razem. Że będzie nam lepiej, niż kiedykolwiek.
Zapomniał? Nie. Czasami zachowywał się jak zwykła ciota i frajer (może dlatego, że On był ciotą i frajerem...?), ale o takich rzeczach się nie zapomina.
Po prostu zostawił mnie samą, bez kasy... W końcu musiałam wszystko posprzedawać. Zostałam bez niczego...  Jedyne, co mi zostało to chęć przeżycia...

Tego dnia, piątego stycznia, w moje i Jego urodziny, wstałam wcześnie z rana. Dlaczego? Wreszcie jestem pełnoletnia, wreszcie mam jebane osiemnaście lat i muszę z tego zacząć korzystać jak najwcześniej.
Gotowa byłam już kilka minut po szóstej.Tylko się umyłam, ubrałam i dopakowałam szczoteczkę do zębów do już wcześniej spakowanej torby. Tak naprawdę to nigdy jej nie rozpakowałam. Ona czekała tutaj na ten dzień siedem miesięcy.
Zarzucam bagaż na ramię i sprawdzam czy mam w kieszeni wszystkie potrzebne dokumenty i pieniądze. Wychodzę cicho z pokoju, mijam zamknięte drzwi, świetlicę, stołówkę, macham już ostatni raz portierowi, który wypuszcza mnie z budynku. Przechodzę przez bramę i już znajduję się na jednej z kilku ulic prowadzących do dworca.
Jestem wolna.

Bałam się, że nie będę mogła uciec, że nie będę w stanie tego zrobić. Tchórze uciekają. Ale każdy by na moim miejscu tak zrobił. On tak zrobił pięć lat temu, więc ja też mogę. On ułożył sobie życie, więc ja też mogę. Mogę zrobić, co tylko chcę. Wszystko jest dla ludzi.
Na początek kupiłam sobie bilet w jedną stronę do Los Angeles. W drugą mi nie potrzebny... Z resztą i tak kasy by mi pewnie nie starczyło wtedy na jedzenie, więc co za rożnica. Albo nie wrócę do domu, alebo umrę z głodu.
Teraz siedzę na zimnej, metalowej ławce przy peronie dziewiątym [i trzy czwarte xD Hahaha ~ L.] i myślę, co będzie dalej. Wynajmę jakieś małe mieszkanko, ewentualnie chwilę w hotelu pomieszkam. Znajdę pracę, może na dwa etaty, w dzień w jakimś sklepie, a w nocy w jakimś klubie, jeślie będą potrzebowali barmanki to nawet osiemnastolatkę zatrudnią przecież.
Będzie lepiej... Musi być lepiej...

***


Kwatera Główna Pistoletów i Róż.
Godzina poranna, między czternastą, a szesnastą.


- No, panowie, trzeba się trochę ogarnąć. - mówi rudy chłopak, wstając i patrząc na swoich towarzyszy. - Zero ćpania, zero chlania, zero pieprz... - zawachał się, jednak po chwili kontynuował - Dobra, pieprzyć się możemy, ale ze zdrowym rozsądkiem, czyli raz na tydzień, dwa. Musimy napisać i skomponować jeszcze jedną piosenkę na Appetite.
Pan Axl Rose [aka Wielkie Ego ~ L.] zakończył swoje pierwsze i najdłuże (jak na razie, dajmy się chłopakowi rozwijać) przemówienie w życiu i z zadowoloną miną usiadł z powrotem na swoim krześle. Na potwierdzenie swych słów wyciągnął spod stołu dużą reklamówkę w tęczowe jednorożce i położył ją przed sobą na drewnianym stole. Następnie sięgnął do niej i już po chwili był w trakcie arcytrudnego zajęcia, jakim jest wyciąganie plastikowej słomki z przeźroczystego opakowania. Gdy trzy minuty później udało mu się wykonać misję, włożył rurkę do tęczowego soczku w kartoniku o nazwie "Tęczowy Sok", którego zakupił pół godziny wcześniej w Biedronce i zaczął pić.
- Mmm... Pyszne... - skomentował rudy z błogim uśmiechem na twarzy. - Chcecie? Na razie są tylko trzy dla każdego, ale poźniej się dokupi, spokojnie. - dodał, patrząc się na przyjaciół, jednak nie był w stanie rozróżnić, czy ich wyraz twarzy mówił "Dlaczego tak mało soczków?", czy "Dlaczego taki smak?". Wokalista nie wiedział w jakim był wielkim błędzie. Siedzący po jego lewej stronie Slash gapił się na niego z otwartymi ustami, z których chwilę wcześniej wypadł papieros, a jego mina mówiła coś jakby "Co do chuja?". Dalej, po lewej stronie kolegi napierdalającego na gitarze, pół-siedział, pół-leżał, śpiący Duff, któremu ciekła ślina, kapiąc na stół, a z jego twarzy można było wyczytać tyle samo, co jedno wielkie NIC. Po prawej stronie od pana robiącego zakupy w Biedronce, siedział człowiek, który różnił się od gitarzysty prowadzącego dwoma rzeczami - pierwsza to była taka, że był gitarzystą rytmicznym, a druga, że jemu papieros z ust nie wypadł, tylko sprytnie wziął go do dłoni. Na końcu stołu, drugie honorowe miejsce (na tym, a nie na innym, gdyż Pan Od Soczków zajmuje pierwsze honorowe miejsce, bo tylko na nim mieści się on sam i jego wielkie ego) uśmiechał się, pochłaniając trzeci z koleji soczek Steven, którego mina mówiła coś między "Gdzie jest kolejny sok?! Steven lubi! Steven chce więcej!", a "Tęczowy Sok, sialalala...".
- Czołg, kurwa... Axl, uważaj... Bum... Ups, już nie ma Axla... Nic ci już nie grozi mój drogi Jacku Danielsie, możemy spokojnie udać się na przejażdżkę naszym nowym DuffMobilem... - odezwał się nadal śpiący basista, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Wszyscy się na niego popatrzyli, a Adler na chwilę (ale tylko na chwilę) przestał sączyć napój wiewiór, czyli biedronkowy soczek. Jednak wczyscy po chwili wrócili do poprzednich zajęć (czyli gdyby się bardziej zastanowić to wrócili do nic nie robienia).
- Patatajaj mocniej, Izzy... Mocniej... Aż do tęczy... - odezwał się kolejny raz Duff, tym razem wywołując u kolegów dziwne reakcje. Axl ze Stevenem wypluli sok, brudząc przy okazji siebie, innych oraz wszystko inne w promieniu jednego metra. Slash poparzył się ogniem, próbując wcześniej zapalić papierosa, a Izziemu, który sekundę wcześniej przeżył sekundowy zawał serca, gdyż usłyszał swoje imię w zdaniu blondyna, wypadł papieros z ust.


Ta sama lokalizacja.
Zero godzin, trzy minuty i trzynaście sekund później.


- Slash? - zaczął zmieszany Steven, przerywając grobową ciszę. - Mogę twój przydział soczków?
Gitarzysta jęknął i schował twarz w dłoniach, poprzednio gasząc papierosa. Nie, to się nie dzieje na prawdę. On jest jakiś pojebany..., pomyślał załamany wizją życia bez alkoholu, narkotyków i seksu chłopak.
- Wróćmy, więc może do ważnych rzeczy, czyli do mojego inteligentnego planu, za który mi jeszcze kiedyś podziękujecie. - zaczął swój kolejny wywód Axl. - Soczki, jak już wiecie, mamy. Otóż, od wczoraj jestem szczęśliwym posiadaczem karty BiedronkaPremiumClub, z którą przez następny tydzień jest możliwa pięćdziesięcio procentowa zniżka na wszystkie owoce i warzywa, więc pomyślałem, że wypadałoby ją wykorzystać, gdyż musimy uzupełnić zapasy zdrowej żywności. Dodatkowo, dla posiadaczy tejże karty jest zniżka na artykuły ogrodnicze firmy BiedronkaGarden, z której również skorzystamy, na przykład, kupując sztuczny wodospad, który przyda się do urządzania naszej prywatnej oazy spokoju. Właśnie, a propos, chciałbym was poprosić byście jutro nie wychodzili nigdzie, gdyż o godzinie ósmej rano przyjdzie architekt by zaprojektować nasz cały dom od nowa, a temat to "Czuj się jak na wsi, będąc w mieście", więc od następnego tygodnia będziemy w ogrodzie trzymać kozy. Więc jutro, jak już...
- Wiesz, Axl... - przerwał rudemu monolog Izzy, przerażony tym, co jego przyjaciel wymyślił i jeszcze wymyśli. - Przypomniałem sobie, że yyy... w piwnicy mam... yyy... ciastka... Wezmę chłopaków i przyniesiemy je...
- Dobrze, dobrze. - odpowiedział Rose, jednak w pokoju już nie było nikogo oprócz niego samego [i jego ego ~ L.], nawet Duffa patatającego we śnie. Rudy wzruszył ramionami i z uśmiechem wyłożył się na kanapie, zajadając marchewkę, uprzednio wyciągniętą z glana.

Podziemia Kwatery Głównej Pistoletów i Róż, czyli Schron AntyAxlowy.
Pół minuty później.

Gdy już po raz piąty w ciągu dwóch sekund Slash upewnił się, że drzwi do piwnicy są szczelnie i dokładnie zamknięte przed rudymi chłopcami pijącymi soczki z rurką, podszedł do równie wstrząśniętych brakiem alkoholu i jakiego kolwiek syfu przyjaciół.
- Zamknąłeś tak, że Rose tu nie wejdzie? - pyta się go Izzy, a gdy gitarzysta potakuje, dodaje - Axl zachowuje się gorzej, niż moja babcia... I musimy odkryć dlaczego.
- Pojebało? Nie będę biegać po całym Los Angeles tylko dlatego, że Axl jakieś soki przyniósł. - zaczął Duff, wcześniej poinformowany o przebiegu spotkania z wokalistą. - Wyjebmy go z zespołu lepiej.
- A kto kurwa będzie śpiewał, geniuszu? - pyta się mocno zdenerwowany wszystkim Mulat.
- Ja będę, a co! Bo ja w porównaniu do niektórych UMIEM śpiewać... - odpowiedział wyzywająco blondyn.
- Jesteś pewny, że umiesz? Lepiej zostań przy tej swojej pseudogitarce, lamusie.
- Nie obrażaj basu, chuju!
- Ty nie obrażaj nie umiejących śpiewać ludzi!
- Ha, czyli nie umiesz śpiewać, sam to powiedziałeś! - odezwał się Duff z wyższością.
- Wcale tak nie powiedziałem, ćwoku!
- Ale zasugerowałeś, frajerze!
- Kurwa, McKagan, na solo chcesz iść?!
- Lody Solo, jedyne dolar pięćdziesiąt w sklepiku za rogiem. - skomentował z uśmiechem Steven, wywołując facepalmy u kolegów.


***

Sorki, że takie małe, ale bawiłam się trochę za bardzo paintem, więc wyszło jak wyszło. Tam jest napisane: SOK TĘCZOWY | o smaku tęczowotęczowym | 100% sok | z przetartej tęczy.

Nowy rozdział nie wiem kiedy, ale postaram się jak najszybciej wstawić, co może być trudne, gdyż w poniedziałek wyjeżdżam na samobójczo-brydżowy obóz i nie ma mnie dziesięć dni. Ale neta będę mieć, więc pewnie coś opublikuję... Prędzej czy później...

sobota, 28 lipca 2012

8. World is full of fuckin' annoying people.

AXL.

- Kurwa, Izzy, chuju, gdzie jesteś...? - mruknąłem, kolejny raz patrząc na zegarek.
Nie, no, zajebiście, zaczynam gadać do siebie.
Dobra, może ja jakiś punktualny, kurwa, nie jestem, ale ośmiu godzin to się nigdy nie spoźniłem. No, może raz czy dwa razy... ewentualnie dziesięć. Nieważne.
Siedzę w tej jebanej kuchni jak jakiś debil, gotuję, a przynajmniej próbuję, przyjmuję zamówienia, bo tej lasce też nie chciało się dupy ruszyć do roboty, życie jak w Madrycie, po prostu. Dobrze, że chociaż tu tłumy nie przychodzą, bo wtedy już bym miał przejebane. Kilka razy chciałem zwyczajnie rzucić to w cholerę, ale mój kochany wuj gdyby się dowiedział, wyjebałby mnie ze Stradlinem z pracy.
Życie jest popierdolone. W ogóle po chuja my żyjemy? Po to, żeby od życia dostawać codziennie kopa w dupę? Nie, kurwa, może ja podziękuję za takie rozrywki.
O, ktoś wchodzi do restauracji. Taki dzwonek jest przymocowany do drzwi i gdy ktoś wchodzi to dzwoni. Tak jak teraz.
Schodzę z kuchennego blatu i idę w stronę drzwi. Mam nadzieję, że to Izzy, bo kurwa, ile można czekać?
Wychodzę z kuchni. Przyszedł jakiś facet, który nie jest Stradlinem. Kurwa, zjebie, zabiję cię!
Wyciągam z kieszeni ten pedalski* notes oraz długopis, który znalazłem w jakiejś szafce i idę w stronę tego gościa. Wysoki, w chuj wysoki blondyn. I normalnie ubrany jest.
- Co podać? - pytam się. Nawet nie próbuję ukrywać niechęci do tego co robię, no bo po co?
- Jesteś kelnerem? - ten z koleji nawet nie próbuje ukryć śmiechu. Ja mu dam śmiać się z Axl'a Rose'a, co to to nie.
- Masz z tym jakiś kurwa problem? - siadam na krześle i patrzę się na niego, a on na mnie.
- Nie. - mówi - Ale nie ukrywam, że wolałbym mieć tutaj jakąś laskę.
- Kto by nie wolał... -  odpowiadam.
Stradlin, chuju ty jebany, nawet nie wiesz ile lasek mogłem pieprzyć przez te osiem godzin!
- Duff.
- Co? - patrzę się na niego i jego wyciągnętą dłoń - Aha... Axl jestem.
- No, to, Axl... - zaczyna.
- Co?
- Fajny długopis.
- Masz coś do różowego? - pytam się Duffa.
O co mu chodzi? Przecież różowy jest zajebisty... Ja pierdole. Sam siebie oszukuję...
- Co tu w ogóle robisz? - pytam się by uniknąć kolejnych pytań odnośnie mojego wyposażenia pracy. - Skąd przyjechałeś? - dodaję widząc jego bagaż.
- Seattle. - odpowiada. - Przyjechałem tutaj po to po co każdy.
- Czyli po seks i sławę? - pytam się, ale odpowiedź jest jasna.
- Można tak powiedzieć. - odparł blondyn. - A mogę jakieś piwo tutaj dostać?
- A co ja na kelnerkę wyglądam? - pytam się oburzony. Kurwa, niech se sam przyniesie.
- Prawdę mówiąc to, tak, wyglądasz. - uśmiecha się. - No, idź już.
Wstaję i idę za bar. W końcu klient to klient, nie? Nalewając piwa, patrzę się na zegarek. Izzy, skurwielu jeden, gdzie ty jesteś?!
Nalewam jeszcze dla siebie. Bo dlaczego nie? Piwo za darmo jest najlepsze.
Stawiam napój przed blondynem, a on bez słowa go bierze i pije.
- Może jakieś "dziękuję"? - pytam się go. Dlaczego wszyscy mnie dzisiaj muszą wkurwiać? Ten chuj Izzy, ten niewdzięcznik Duff i jeszcze ta stara kurwa z tym pojebanym psem z trzeciego piętra. Co ja im takiego zrobiłem do chuja pana?!
- Jesteś wkurwiający jak baba.
- Tak uważasz? To ty chyba nie znasz na serio wkurwiających osób...
Świat jest pełen takich ludzi. Oczywiście można do nich zaliczyć spóźniającego się, jak kalifornikskie autobusy zjeba, z którym mieszkam.

***

W małym mieszkaniu na najwyższym (czyli czwartym) piętrze budynku mieszkalnego od kilku godzin trwała zabawa w najlepsze. Co chwila z pomieszczenia dochodziły różne dźwięki, zapewniając tym samym darmowy koncert dla reszty mieszkańców klatki, bloku, osiedla, a nawet dzielnicy. Jedną ze słuchaczy była Margaret Samantha Smith. Kobieta kupując swoje obecne mieszkanie nie przypuszczała, że pod koniec swojego wyczerpującego i pełnego niebezpieczeństw życia jako agentka Federalnego Biura Śledczego będzie musiała udawać się na spoczynek w towarzystwie gitar elektrycznych oraz zestawu perkusyjnego. Od pół roku, co wieczór, czasami dwa, rzadziej trzy, były organizowane głośne imprezy w mieszkaniu czarnowłosego chłopaka. Jednak nie było tak zawsze. Rok temu, gdy wprowadził się Jeffy, jak go pani Smith nazywała, było spokojnie. Od czasu do czasu Margaret zanosiła nastoleniemu sąsiadowi rożne ciasteczka, ciasta lub torty by nie umarł z głodu. Przypominał jej jej syna, który wiele lat temu wyjechał do Nowego Jorku w poszukiwaniu pracy i od roku się z nią nie kontaktował. Niestety, ku nieszczęściu staruszki, do Jeffreya wprowadził się jego kolega. Niemiły, arogancki, niekulturalny, niewychowany rudy chłopak, który tylko szukał okazji do kłótni z Margaret. Od sześciu miesięcy może dziesięć dni było takich podczas których nowy sąsiad nie rzucił jakiegoś komentarza w stronę kobiety. Ona starała się go ignorować, jednak teraz już przesadził, można było powiedzieć, że dzisiejsza impreza była jedną z najgłośniejszych.
Margaret ubrała na siebie swój niebieski szlafrok, wyszła z mieszkania i zamknęła drzwi. Weszła do windy i nacisnęła guzik z napisem "IV piętro". Po chwili jazdy staruszka usłyszała jakiś huk. Zgasły światła, a winda zatrzymała się. Teraz zostało jej tylko czekać na pomoc.

- Amanda, tak? - spytał się już lekko pijany Steven z butelką taniego wina w ręku.
Blondynka kiwnęła głową by potwierdzić.
- Nie umiesz mówić czy co? - spytał się jeszcze raz, drapiąc się po głowie.
- Umiem. - odpowiada tak, że chłopak ledwo ją usłyszał.
- Ej, kurwa, mów głośniej, bo jakbyś nie zauważyła to ktoś nadupca na perkusji i jest głośno.
- Chelsea.
- Co?
- No, Chelsea... Alice... - zaczęła by wyjaśnić o co jej chodziło - To ona gra teraz na perkusji.
- Ahaaaa... - odpowiada bardzo ambitnie Adler, a po chwili bierze łyk wina. - Chcesz? - pyta się z uśmiechem po chwili, podając butelkę dziewczynie.
- Nie piję.
- Jaja sobie robisz? Jak można nie pić? - pyta się chłopak z wielkim zdziwieniem na twarzy.
- No, normalnie...
- Co, kurwa?! - Steven wydawał się już bardzo przerażony wiadomością, iż ktoś może nie pić alkoholu. - Ty jakaś pojebana jesteś.
- Weź spierdalaj. - mówi do niego i idzie, tak by znajdować się jak najdalej od blondyna.
- Ej, no, czekaj. - najpierw słyszy głos osoby, która ją wkurwiła, a chwilę później huk. - Kurwa...
Amanda odwróciła się i zobaczyła Stevena leżącego na ziemi obok jakiejś osoby bliżej nieokreślonej płci, o którą się potknął oraz rozbitej butelki, z której wcześniej pił. Dziewczyna wzdycha i patrząc się z politowaniem i podchodzi do rozpaczającego nad wylanym winem chłopaka.
- No, wstawaj. - mówi podając mu rękę.
Chwilę później, niejaki Jeffrey Isbell, bardziej znany jako Izzy Stradlin zastał w jednym z pokojów swojego mieszkania Stevena przytulającego Amandę. No i wypadałoby dodać, że obydwoje leżeli na podłodze w kałuży wina.
- Co do... - próbował się spytać jednak blondyn mu przerwał.
- Tuuuulimy się! - krzyknął i przytulił jeszcze mocniej do siebie dziewczynę, która błagalnie patrzyła na Izziego.
- Hmm... Steven, wiesz, Amanda chyba już nie chce się przytulać...
- Co?! Oczywiście, że chce, co nie, słońce? - spytał się z uśmiechem na twarzy i dodał - A może ty chcesz się przytulać? - te słowa skierował do przerażonego obrotem sytuacji Stradlina.
- Wiesz, to chyba nie jest najle... - urwał widząc błagający wzrok dziewczyny i powiedział zrezygnowany - No, okej... Ale musisz wstać...
- Po co? - spytał się i pociągnął za rękę chłopaka tak, że upadł na przytulającą się dwójkę.
- Kurwa. - skomentowali zgodnie sytuację Amanda z Izzim, a po chwili zaczęli się śmiać razem z Adlerem, któremu nie przeszkadzało to, iż nie wiedział o co chodzi.
Taki niecodzienny widok zastali śpiewający jakąś piosenkę Olivia ze Slashem, szukający jakiegoś napoju z procentami.
- Liv? - pyta się chłopak obserwując trójkę tarzajacą się po ziemi.
- Czego? - odpowiada i patrzy się na swojego rozmówcę.
- Mam pomysł. Ale wiesz, nie jakiś chujowy, to jest zajebisty pomysł.
- Skąd wiesz, że zajebisty?
- Może dlatego, że jest mój? - mówi jakby to było oczywiste.
- Taa... - urywa rozmowę dziewczyna i bierze łyk jakiegoś napoju znalezionego na stole.
- Nie chcesz go poznać?
- Jakoś mi nie zależy.
- Dlaczego? - pyta się chłopak ze smutkiem w głosie. - Nie lubisz mnie? - dodaje i robi jeszcze bardziej smutną minę.
- Nie to, że nie lubię... Wkurwiają mnie osoby z wielkim ego, które myślą, że są najlepsze.
- Ale ja wcale nie myślę, że jestem najlepszy...
- Kłamcy też mnie wkurwiają.
- No, dobra, może masz rację. - mówi zrezygnowany Slash. - Jestem beznadziejny... - bierze butelkę wódki i siada na fotelu.
- Wcale nie jesteś. - podchodzi do niego Olivia, siada mu na kolanach i przytula go.
- Sama tak powiedziałaś.
- Racja. Ale ty jesteś wyjątkiem.
- To po chuja mi to mówiłaś? - patrzy się na nią.
- Tak po prostu. Żeby zobaczyć twoją reakcję.
- No to zajebiście. - mówi chłopak i upija sporą część napoju.
- Jesteś na mnie zły? - pyta się, patrząc się w oczy chłopakowi.
- Na ciebie nie da się gniewać... - odpowiada cicho po dłuższej chwili i całuje ją, najpierw delikatnie, później coraz bardziej namiętniej, a szczęśliwa jak nigdy wcześniej Olivia oddaje wszystkie pocałunki z zaangażowaniem. Teraz już wie, że Dylan był tylko chwilowym zauroczeniem, że był tylko zwykłym przyjacielem.
- Rzygam tęczą, kurwa. Jeszcze się zacznijcie pierdolić. - komentuje Izzy.
- O, a później będą mieć takie słodkie dzieci... - mówi Amanda - A ja ciocią zostanę...
- Jaką do chuja pana ciocią? - pyta się Adler.
- No, bo Saul i ja jesteśmy przyrodnim rodzeństwem. Mamy wspólnego ojca.
- Ło, kurwa. - Stradlin zarzucił ambitnym komentarzem.
- Ale muszę przyznać, że to ty urodę odziedziczyłaś. - dodał Adler z wiecznym uśmiechem na twarzy. - Ci młodsi w rodzeństwie są najlepsi. Bo starsi to same lamusy. - mówi i przybija piątkę z blondynką.

* Ja jako autorka pragnęłabym zaznaczyć, iż nic nie mam do osób homo czy bi. No, i tyle.

***
No to teraz kilka(dziesiąt) słów od Leraje.
Wiem, że scena z Liv i Slashem nie jest zbyt... romantyczna? No, na pewno nie jest taka jaka powinna być, ale w mojej opinii, ja nie umiem pisać takich właśnie scen, więc wyszło jak wyszło.
No i tak, nie pisałam tego chyba jeszcze, ale w tekście mogą się znaleźć fragmenty odbiegające od rzeczywistości. Wiadomo, nie sprawię, że Duff będzie gitarzystą prowadzącym, Izzy perkusistą, Steven basistą, Slash wokalistą, a Axla wydupcę z zespołu. Ale takie fakty typu siostra Slasha to będę pewnie wstawiać, tak, żeby ciekawiej było. Albo Steven nagle piosenkę napisze... Kto wie co mi do głowy wpadnie.
No i następna notka nie wiem kiedy będzie, ale obiecuję, że postaram się jak najszybciej ją wstawić.
A bohaterów zaktualizuję za około dwa, może trzy tygodnie, gdy na laptopie będę mieć dostęp neta.
No i dziękuję za ponad 2000 odsłon i 130 komentarzy. Wiem, że połowę sama nabiłam, ale chuj z tym, i tak Wam dziękuję <3

No i jeśli kogoś nie powiadomiłam to przepraszam, jeśli kogoś powiadomiłam, a nie miałam tego robić to też przepraszam i jeśli kogoś powiadomiłam więcej niż jeden raz to też przepraszam. Moja tępota się odzywa.

poniedziałek, 23 lipca 2012

I'm sorry.

Dobra, ok, przepraszam. Nawaliłam. Notka miała być tydzień temu, a mam ledwo 400 słów. Ale nie zdążyłam napisać jej przed wyjazdem i muszę przyznać, nie zależało mi specjalnie na tym. Nie chciało mi się. Mam jakąś chujową blokadę pisania. Może mi się uda coś napisać przez te dwa tygodnie, ale klimat w Kołobrzegu nie działa na mnie dobrze i głowa mi napierdala od dwóch dni, więc nic nie obiecuję. A pózniej jeszcze na obóz jadę, a tam na pewno nic nie napiszę.
Nie no, przepraszam wszystkich którzy czekali. Mogę tylko tyle obiecać, że postaram się napisać jak najwięcej i być może coś dodać.

niedziela, 15 lipca 2012

7. Olivia? Alice? Popcorn? Izzy? Amanda? Hudson?

Dzień przed wydarzeniami w rozdziale szóstym.

OLIVIA.

- Ej, Olivia? - usłyszałam jakiś głos, który bezczelnie próbował mnie obudzić.
- Spierdalaj... - mruknęłam i naciągnęłam sobie koc na głowę.
- Kurwa... - szepcze ten sam głos - Wstawaj, jesteśmy w Phoenix...
Nie, proszę, nie... Nie już... Nie tak szybko...
- Nie wstanę. - mówię zdecydowanie.
Ktoś mnie bierze na ręce i wyciąga z samochodu. Otwieram oczy i patrzę, a przynajmniej próbuję dojrzeć twarz ktosia. Tym ktosiem okazał się Saul.
- Co się tak gapisz? - pyta się.
- Zastanawiam się jak cię zabić. - odpowiadam mu i patrzę się w jego oczy.
- Dlaczego chcesz mnie zabić? Mnie? Ty wiesz kim ja jestem? - mówi Saul z udawanym oburzeniem akcentując przed ostatnie słowo.
- Facetem budzącym niewinne dziewczynki z ich snów o jednorożcach i tęczach.
Jezu, jakie on ma ładne oczy... Pojebało cię, Olivia?!
- Śniłaś o jednorożcach? - pyta się z ciekawością chłopak.
- Jakiś problem?
- Nie, nie, nie... - kręci głową potrząsając przy okazji swoimi włosami.
- Ogranąłbyś te włosy...
- CO?! Moje włosy są przecież ZAJEBISTE! - krzyczy chłopak zwracając na nas uwagę przechodniów.
Wyswobodzam się z jego uścisku i rozglądam się. Jesteśmy przy wjeździe do miasta, przy jakimś jeziorze... A może to jest staw?
Steven stoi w kolejce przy jakiejś budce z jedzeniem. Uśmiecham się do niego, a on do mnie. I dobrze, bo Adler musi się uśmiechać.
Idę w stronę małej plaży. Nikogo na niej nie ma. Siadam na piasku i patrzę przed siebie. Uwielbiam zachody słońca, szczególnie nad wodą.
I co ja ze sobą zrobię? Chłopcy pewnie jutro z rana wezmą jakiś autobus do Los Angeles albo stopem pojadą. A ja nadal nie mam pomysłu na siebie. Nie chcę ich zostawiać, ale... boję się. Boję się takiego życia jakie oni prowadzą. Ciągłe imprezy, seks, dragi, alkohol... To nie dla mnie. Tylko, że z drugiej stony, nie chcę mieć monotonnego życia, takiego jakie do tej pory prowadziłam. Nie chcę, nie mogę, nie umiałabym znowu... Nie po to rzuciłam poprzednie życie, żeby robić to samo, tylko w innym mieście. Przecież nawet coś takiego sensu nie ma.
Zamykam oczy i kładę się na piasku.
Boże, dlaczego jestem taką debilką?

Następny dzień (czyli ten sam, co w szóstce)

CHELSEA.

- No, no, no, kogo my tu mamy? - mówi policjant z chytrym uśmiechem na twarzy i czyta ze swoich kartek - Chelsea Alice Sky, wcześniej Scott, notowana między innymi za zakłócanie ciszy nocnej, posiadanie narkotyków, jazdę pojazdem bez prawa jazdy oraz pod wpływem alkoholu, obrażanie funkcjonariuszy. A to tylko ostatnie trzy lata. - patrzy się na mnie z wyższością, a po chwili kontynuuje - Amanda Rose Black, nieletnia, notowana za użycie i posiadanie heroiny. - tym razem popatrzył się na blondynkę, która miała już łzy w oczach. Chciałam ją przytulić, a Jeffreyowi wpierdolić, ale nie mogłam. Ja się wkurwiałam siedząc na twardym krześle, a Grubas kontynuował swój wywód - Jeffrey Isbell, znany również jako Izzy Stradlin, notowany oraz karany za handel narkotykami, bójki, bycie pod wpływem alkoholu, ale to tylko z ostatniego pół roku. - znowu się uśmiecha - I wasza trójka chce mi wmówić, że w tym woreczku nie ma LSD, ani żadnego świństwa?
- Kurwa, mówię chyba wyraźnie, nie?! To są jebane WITAMINY! - mówi, a raczej krzyczy Jeffrey wstając gwałtownie z krzesła.
- Spokojnie, synek, usiądź. - mówi Grubas - Mamy świadków, którzy twierdzą, że kupili od ciebie LSD. Poza tym miałeś przy sobie dużą ilość pieniędzy. Tym razem się nie wywiniesz.
- Tak? To mi, kurwa, chuju, pokaż jakiś papier mówiący, że to jest LSD, a nie witamina C! - Czarny się wścieka. I dobrze, ma za swoje. Najchętniej bym mu wpierdoliła, no, ale zacznijmy od początku.
Chwilę po tym, gdy skończyłam Jeffowi o sobie opowiadać, zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec lekcji dla licealistów, między innymi dla Amandy. Czarny stwierdził, że zaczeka ze mną, bo i tak nie miał nic do roboty. Z perspektywy czasu widzę, że mógł pójść w cholerę, tak byłoby lepiej.
Siedzieliśmy sobie na tamtym chodniku i patrzyliśmy czy dziewczyna przypadkiem nie wychodzi ze szkoły. Po dziesięciu minutach ją zobaczyliśmy w asyście jakieś grupki, która miała z niej niezły polew. A Amanda wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakałać. Więc ja jako dobra koleżanka i Jeffrey jako dobry znajomy z pracy ruszyliśmy w stronę nastolatków by w przyjemny sposób załagodzić konflikt. Przynajmniej taki był początkowy plan. No, ale plany mają to do siebie, że z reguły ulegają zmianie. No, ale po kolei.
Gdy blondynka nas zobaczyła zrobiła się jeszcze bardziej czerwona na twarzy, o ile było jeszcze można. Było jej wstyd, to jasne. W grupce jej prześladowców były jakieś dwie tapeciary i trójka chłopaków, którzy kupowali od Jeffa... powiedzmy, że narkotykowe witaminki. Boże, jaka nazwa... Nevermind.
Sama do końca nie wiem jak to było. Któryś z chłopaków powiedział o Amandzie, że jest dziwką czy kurwą, jeden pieron. A nasz ukochany Jeffrey się wkurzył i mu wpierdolił, zaczęli się bić. Dołączył do nich jeszcze ten drugi. Oczywiście, jak debilki, próbowałyśmy z Amandą ich wszystkich rozdzielić, co nam nie pomogło, gdy na miejsce przyjechała policja. Pewnie jakiś nauczyciel zadzwonił. A teraz będę mieć przejebane u Lucy i Aarona. I właśnie dlatego, mimo, że Jeffa lubię mam ochotę mu wpierdolić.
- Nie wyobrażaj sobie, gówniarzu, na wiele. Za chwilę te twoje witaminki pójdą do analizy, a wtedy cię za kratki wreszcie wsadzę. - mówi policjant z trumfalnym uśmiechem w stronę Isbella i wychodzi z pokoju.
Czarny i Amanda są cali czerwoni na twarzy. Tylko, chłopak z wściekłości, a że dziewczyna z płaczu. Przytulam ją. Boże, ja w wieku szesnastu lat też tyle ryczałam?
- Gratulacje, superbohaterze. - syczę w stronę Jeffa.
- Jakiś, kurwa, problem?
- Tak! A dziwisz się?! Będę mieć przejebane. - mówię już na serio wkurzona. - I ona z resztą też.
- Wypuszczą nas. Słuchaj, tam nie było narkotyków. A za bójkę was nie wsadzą, mnie prędzej. - mówi Czarny już spokojniejszym tonem.
- Ale... Po co w ogóle to zrobiłeś, hę? - pytam się, bo... Bo, no, kurwa, ciekawość mnie zżera.
Isbell wzrusza ramionami.
Ej, dawno nie gadałyśmy, nie uważasz?
Nie, nie uważam, wypad z baru!
Jesteśmy na komisariacie.
You don't say?!
To dlaczego "wypad z baru"?
Udajesz taką głupią czy na serio jesteś?
Co?
Co "co"?
Co "co <co>"?
Kuźwa, skończ już!
Z czym?
Ja pierdole... Nie gadam z tobą.
Dlaczego?
Bo tak.
Ok, kończę z tym. Nigdy więcej gadania do siebie. Nigdy.

OLIVIA.

- Liv? - ktoś mnie szarpie za ramię. Ten sam "ktoś" co wcześniej, czyli Saul.
- Czego, kurwa?
- Zasnęłaś. - stwierdza, a ja otwieram oczy.
- Co ty nie powiesz? - mówię z wyrzutem - Czego?
- Chcieliśmy się pożegnać...
- Co? Już jedziecie...?- głos mi się załamał. Przespałam całą noc, już nowy dzień, a ja nadal planu nie mam.
- Ej, spokojnie. - przytula mnie.
Podchodzi do nas Steven. Widząc nas rzuca na ziemię ciastka, które jadł.
- O! Tulimy się! - krzyczy blondyn i przytula się do nas mocno.
Zaśmiałam się, a Saul zrezygnowany dał się poprzytulać Adlerowi.
- No to co? Gotowi do drogi? - pyta się Steven z uśmiechem, wypuszczając nas z uścisku.
- Steven, ja nie jadę... - mówię.
- Jesteś pewna? - blondyn pyta się mnie z chytrym uśmiechem na twarzy. Chłopcy patrzą na siebie znacząco.
- O, nie, nawet nie myślcie... - nie dane było mi dokończyć, gdyż właśnie dwoje rockmanów wzięło mnie na ręce i zatkało usta.
Mam przejebane.

Pięć godzin później.

CHELSEA.

Jakiś inny, również gruby, policjant zaprowadził nas do jakiejś celi. Byliśmy w niej w trójkę. I dobrze. Kilka razy lądowałam z taki zbokami, że szkoda gadać.
Amanda przestała płakać, jednak nadal jest jakaś taka smutna. Nie umiem jej pomóc. Ale jej ojciec nie wyglądał na takiego, który mógłby robić jej jakieś wyrzuty. Ale ja sama pewnie będę mieć piekło w domu, przecież obiecałam, że już w nic się nie wplątam, że nie będą musieli mnie z komisariatu odbierać. Ale tym razem to nie była w ogóle moja wina. Nawet nie wiem za co tu siedzę, pewnie za tę cholerną bójkę. A Jeff jeszcze za dragi, których nie miał. Nie no, normalnie zajebiście. I jeszcze ten grubas mnie tak wkurwił tą swoją gadaniną. I tymi witaminowymi narkotykami. Jak można nie odróżniać LSD od jakiejś witaminki owocowej dla dzieci? Żyję wśród idiotów.
Odkąd gadaliśmy z Grubym minęło sześć godzin. Nie no, mógłby się trochę pośpieszyć z tą analizą tych "narkotyków".
- Idzie. - mówi Jeffrey.
Faktycznie szedł w stronę naszej celi Gruby.
- Analiza będzie za godzinę. - mówi z trumfalnym uśmiechem. - A na umilenie czasu dostaniecie nowych towarzyszy. - odchodzi w stronę jakiegoś policjanta.
- Zajebiście... - razem z Czarnym mówimy zrezygnowani, a po chwili uśmiechamy się do siebie.
Ale dlaczego musimy tak długo czekać na potwierdzenie tego, że witamina to witamina, a nie LSD? Ja tu umrę...
Wraca Grubas. Prowadzi ze sobą dwójkę chłopaków i jedną dziewczynę. Otwiera drzwi (o ile te kraty można drzwiami nazwać) i wpycha ich do środka. Jeden z chłopaków się uśmiecha, drugiego twarzy nie widzę, a dziewczyna wygląda na wkurwioną. Zaraz, ona przecież wygląda jak...
- O, kurwa! Olivia?! - krzyczę, wstając z ławki.
- Alice?
Jeff podnosi głowę.
- Steven?! - pyta się Czarny.
- Jaki Steven? O kurwa, Popcorn! - drę się kolejny raz.
- Izzy! Alice! - drze się Adler. Podchodzi i przytula nas.
- Amanda? - pyta się kolega Stevena i Olivii. Przecież ja znam ten głos...
- Hudson?! - krzyczę, a chłopak patrzy się na mnie. Chyba próbuje sobie mnie przypomnieć...
- Scott, to ty?! - pyta się po chwili.
- ZAMKNIJCIE SIĘ, GÓWNIARZE! - krzyczy, waląc pałką w celę Grubas.
Wszyscy wybuchamy śmiechem.

***

Trochę chyba taki pomieszany ten rozdział. Nie no, na pewno pomieszane w nim wszystko jest. Mam nadzieję, że to nie przeszkadza za bardzo.
Poza tym nie chce mi się go już sprawdzać, więc mogą w nim być jakieś małe błędy, za które przepraszam. Leń ze mnie.

I mam do Was, czytelników, sprawę - tamte rozdziały nie były wcale krótkie! Ja myślałam, że ledwo tam jest po 600 słów, a tu się okazuje, że w jednym jest około 1200, a drugim 1500 słów! Ja się kiedyś fochnę i Wam dopiero zacznę krótkie pisać!

PS: I tak Was tak naprawdę wszytskich kocham <3

Aha, jeszcze jedna sprawa. Bohaterów zaaktualizuję za jakiś tydzień, bo mam laptopa w naprawie, a nim zdjęcia etc.

środa, 11 lipca 2012

6. Sing with me.

OLIVIA.

- Ej, Liv, zatrzymaj się tutaj. - poprosił mnie Steven przerywając uderzanie swoimi pałkami gdzie popadnie. I dzięki Bogu. Te pałeczki zaczęły mnie na serio wkurzać. Ale znosiłam je, w końcu muzyk musi się rozwijać.
- Po co? - pytam się blondyna parkując auto przed jakimś sklepem.
- A co można robić w monopolowym? - Steven uśmiecha się do mnie i wysiada - Chcesz coś?
Kręcę przecząco głową. Nie chcę pić. Zmieniłam się, ale alkohol nigdy mnie nie kręcił. Wystarczy mi to, że Steven ciągle mnie fajkami częstuje, a ja nie odmawiam. Działają odstresowywująco. Pomagają mi. Z resztą Adler też mi pomaga i nie wiem co bez niego zrobię. Bo za niedługo przekroczymy granicę Arizony, a stamtąd już blisko do Phoenix. Blondyn jedzie dalej, na podbój świata, a ja zostaję. A najgorsze jest to, że nie mam pomysłu co będę robić. Żadnego. Na studia najchętniej bym poszła, ale nie wiem na jaki kierunek. Nie chcę znów się męczyć na prawie. Jest trudne i przede wszystkim bardzo nudne. A ja nudy nie lubię. Nie wiem jeszcze, może na medycynę się skuszę, kto wie. A pózniej psychatrą zostanę. Ale... Nie, to jednak nie dla mnie. Sama nad sobą się czasami użalam i oczekuję pomocy od innych, ale sama nie potrawiłabym właściwie pomóc komuś innemu. Najwyżej będę w jakimś supermarkecie pracować. Nie, to też nie dla mnie. Kuźwa, jeśli nic innego nie znajdę to będę musiała na to cholerne prawo wrócić. Do niczego innego się nie nadaję.
- Liv, mam pytanie... - pyta się Steven. W ręku trzyma siatki z zakupami. Szybki jest.
- But in the seasons of wither we'll stand and deliver...- patrzę na niego nucąc pod nosem.
- Tak, skarbie, wytrwamy. - wywrócił oczami.
Chyba mój śpiew nie przypadł mu do gustu. Albo piosenka.
- Liv, ogarnij się. Spotkałem jednego gościa, szuka podwózki do L.A., weźmiemy go? - uśmiecha się prosząco.
On jest taki słodki, gdy się uśmiecha. Za słodki.
- Ale ty prowadzisz. - wychodzę z samochodu, a Steven mnie przytula i całuje kilka razy po głowie.
- Oczywiście. - podaje mi siatki i biegnie z powrotem do monopolowego, pewnie po swojego nowego kumpla.
Wkładam zakupy blondyna na tylne siedzenie, a sama siadam z przodu na miejscu pasażera. Patrzę w stronę chłopaków. A raczej w stronę Adlera i CBT, czyli Człowieka-Bez-Twarzy. Ale mądra jestem i jakie zajebiste skróty wymyślam...
Zdecydowanie od przebywania ze Stevenem mózg mi się stępił. Staczam się...
Wracając, CBT to nikt inny jak mulat z gitarą, który ma same włosy, a twarzy nie ma. A Adler to Adler z wiecznym uśmiechem na twarzy. Proste i nieskomplikowane, czyż nie?
Steven i Człowiek Bez Twarzy idą w moją stronę, a ja nadal się w nich chamsko wgapiam. Mulat chyba się na mnie patrzy, ale kto to wie, przez te jego włosy to prawie jak ninja jest - może coś obserwować, a to coś nie będzie o tym wiedzieć. Sam spryt.
Ok, muszę zdecydowanie ograniczyć kontakty z Adlerem... Ale to od jutra.
Uśmiecham się, a CBT peszy się. Ha, czyli się na mnie patrzył. Olivia, ty geniuszu.
Koniec z Adlerem... I tak każdy wie, że nie skończę.
Odwracam wzrok i siadam prosto. Chuj z nimi. Muszę się sobą zająć. Zamykam oczy i wsłuchuję się w radio.
- Every time that I look in the mirror all these lines on my face getting clearer.- zaczynam śpiewać - The past is gone. It went by like dusk to dawn. Isn't that the way. Everybody's got their dues in life to pay.
Od jakiegoś czasu często śpiewam. To mi pomaga. Podnosi na duchu. I właśnie chyba przez to wiem czym dla Stevena są te dwa kawałki drewna, którymi bębni gdzie popadnie. Są czymś bez czego życie jest zwyczajnie nudne, czymś co sprawia, że życie choć na chwilę nabiera kolorów. Coś co sprawia choć na chwilę, że życie ma sens.
- Yeah, I know, nobody knows where it comes and where it goes. I know it's everybody's sin. You got to lose to know how to win.
Nie wiem dlaczego wcześniej nie śpiewałam. Żałuję, że zaczęłam tak późno. Gdy to robię choć na chwilę przestaję myśleć o problemach i o tym co będzie. Czuję się trochę jakbym się naćpała. Tylko, że moim narkotykiem nie jest heroina tylko dźwięki i słowa.
- Half my life's in books' written pages. Live and learn from fools and from sages. You know it's true.
Słyszę głosy Adlera i jego kumpla. Coś pierdolą o mnie. CBT uważa, że ładnie śpiewam, a Steven, że się najebałam kiedy go nie było. Ktoś otwiera drzwi od strony kierowcy.
- All the things come back to you... - śpiewam dalej. Mam ich na razie w dupie. Beze mnie powinni sobie poradzić.
- Liv? - mówi Steven patrząc się na mnie z przerażeniem. Chyba na serio o tych narkotykach mówił.
Otwieram oczy i patrząc się z uśmiechem na wystraszonego blondyna śpiewam dalej.
- Sing with me, sing for the years, sing for the laughter and sing for the tears. Sing with me, if it's just for today. Maybe tomorrow the good Lord will take you away...
Chłopak szybko wsiada do samochodu i zatyka mi dłonią usta i nos. Odpycham ją i uderzam go nie za mocno w blond czuprynę. Mulat się śmieje.
- Pojebało cię do reszty?! - wydzieram się na niego. Jednak on tylko uśmiecha się i wysiada oznajmiając swojemu koledze:
- Sytuacja opanowana. Wszystko w porządku. Można wsiadać.
Chłopak wchodzi do samochodu i usadawia się na tylnym siedzeniu. Steven włącza silnik i rusza w dalszą drogę.
- Więc, generale Olivio Murray to jest żołnierz Saul Hudson. Żołnierzu Saulu Hudson to jest gererał Olivia Murray. - przedstawia nas sobie Adler oficjalnym tonem. W samochodzie zapada cisza, nikt się nie odzywa, radio zostało wcześniej wyłączone przez blondyna. Chwilę pózniej, razem z CBT... znaczy się z Saulem zwijamy się ze śmiechu, a Steven się na nas dziwnie patrzy.
- Dlaczego się śmiejecie? - pyta się tym samym wywołując u nas kolejny napad śmiechu. - Naćpaliście się beze mnie?
Dobra, ok, koniec. Próbuję przestać, jednak marnie mi to idzie. Odwracam się w stronę Saula. Nasze spojrzenia się spotkają i znowu zaczynamy się śmiać.
- Ej, o co wam chodzi? - kolejny raz pyta się nas zaciekawiony Adler.
- O nic. - odpowiadamy mu razem wywołując kolejną salwę śmiechu.
- Jak nie powiecie to foch. Obrażam się.
- Steveeeeen... Nie fochaj się... - uwieszam się ramienia chłopaka uśmiechając się przepraszająco - Już nie będziemy, co nie?
- Oczywiście. - CBT próbował powiedzieć to poważnie, jednak nie do końca mu się to udało. Cóż, liczą się chęci, a blondynowi to wystarczyło.
- No, dobrze. Skoro tak ładnie prosicie to wam wybaczę. - Steven uśmiecha się znowu. - Saul, podasz mi piwo?
- Spierda... - chciał powiedzieć jednak blondyn mu przerwał.
- Bo się fochnę...
Zrezygnowany chłopak wyjmuje z siatki piwo i podaje je kierowcy.
- Steven... - zaczynam.
- Skarbie, to tylko jedno piwo. Nikomu jeszcze nie zaszkodziła taka ilość. A już w szczególności mi. - mówi i upija kilka łyków.
- Jak uważasz... - cicho mówię, a Steven uśmiecha się uspakajająco. Jednak ja jakoś spokojna nie jestem... Kurwa, muszę spisać testament.
- Ej, a dlaczego ja jestem tylko żołnierzem, a ona generałem? - pyta się Saul i po chwili ciszy, tym razem wszyscy, zaczynamy się śmiać.

Na szczęście jeszcze testament mi potrzebny nie jest. I mam nadzieję, że prędko nie będzie. Ale ze Stevenem wszystko jest możliwe, więc wypadałoby go napisać. Szkoda tylko, że mój prawnik został w Connecticut. Najwyżej rodzice dostaną moje zwłoki po wypadku samochodowym. Może wtedy swój błąd zrozumieją... Wątpię.
Godzinę temu przekroczyliśmy granicę Arizony. Boję się jeszcze bardziej. Zżyłam się ze Stevenem. Jest dla mnie jak taki starszy brat, mimo, że jest młodszy ode mnie o rok. Nie chcę go zostawiać, ale wiem, że muszę. On jedzie robić karierę, a ja zostanę na kasie w delikatesach lub monopolowym. Życie jest okropne.
Rozważałam to, żeby pojechać z nimi do L.A., no, bo co mi szkodzi. Ale co ja bym miała tam robić? Kasa na mieszkanie i czynsz wcześniej czy pózniej się skończy, a u ciotki przynajmniej będę mieć gdzie spać.
Tylko trzy godziny do Phoenix. Ratunku...
- Co tak myślisz? - wesoły głos Adlera wyrywa mnie z zamyślenia.
- Nic, nic... - mówię mu. Nie mam ochoty na rozmowę, nawet z nim.
- Ej, co się dzieje? - pyta się - Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć...
- Tak, Steven, wiem. Ale nie chcę. - mówię mu. Chłopak przestaje się uśmiechać. Nie lubię go krzywdzić. Nie lubię, gdy się nie uśmiecha, szczególnie jeśli to się dzieje przeze mnie. Ale on też musi zrozumieć, że nie mam ochoty na zwierzanie się.
Wzrusza ramionami i skupia się na prowadzeniu pojazdu. Z tylnego siedzenia słychać chrapanie Saula.
Opieram się o szybę i zamykam oczy. Wsłuchuję się w muzykę. Właśnie leci "Wind Of Change" Scorpions. Kocham tę piosenkę.
"The future's in the air. I can feel it everywhere. I'm blowing with the wind of change..."
Ktoś przykrywa mnie kocem.
Zasypiam.

***
Tak, wiem, chujowy rozdział, chujowe zakończenie, poznanie Slash'a też chujowe. Bywa. Teraz na nic lepszego i dłuższego mnie nie stać.
Chciałam w tym rozdziale wspomnieć o wszystkich, ale zapomniałam o jednym fakcie, więc na Amandę, Chelsea, Izziego i Axla musicie czekać do weekendu. Wtedy postaram się dłuższą notkę napisać. Ta miała niby być, ale moje plany poszły się jebać. Trudno.
Mam nadzieję, że chociaż trochę się podoba.