Miejsce zamieszkania Panów Lubiących Małe Dziewczynki, czyli innymi słowy - Dworzec w Mieście Aniołów.
Podróż z Seattle minęła spokojnie, aczkolwiek papierem toaletowym w toalecie bym nie pogardziła. Chciałam go wymienić, dając wzamian jakieś dziwne stworzonka chodzące po suficie przedziału, którym jechałam, ale niestety, chętnych nie było. Trudno.
Szybko wysiadam z pociągu, bo, jak dopiero zauważyłam, od dziesięciu minut stałam w drzwiach gapiąc się przed siebie, a za mną w między czasie ustawiała się kolejka składająca się z różnych upierdliwych bab, trzymających torebki jak broń, którą zaraz mogłyby mi przypierdolić, bylebym się usunęła z drogi.
No to zajebiście, Faye, jesteś w mieście, którego nie znasz, za tydzień skończy ci się kasa, nie masz gdzie mieszkać i jeszcze grabisz sobie u Pani W Bereciku. To chyba nie jest za mądre, nie?
Boże, od kiedy ja się tak przejmuję co się stanie dalej? Jakoś zawsze miałam to w dupie, pijąc, paląc i wkurwiając wszystkich. No, w sumie to zawsze od pięcu lat. Wcześniej było wszystko inne.
Poczułam coś mokrego na moim policzku.
Gratulacje, jeszcze się rozbecz na środku ulicy, idiotko.
Wytarłam łzę i szybko ruszyłam w bliżej nieokreślonym kierunku.
Bez sensu to wszystko, ale muszę się wziąć w garść by...
No, właśnie po co? Przecież równie dobrze mogłabym tu umrzeć. Życie jest za bardzo skomplikowane, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie, które wprowadziłoby trochę sensu do niego.
Dlaczego szukasz odpowiedzi chociaż ją znasz, Faye?, powiedział cicho głosik w mojej głowie. Dobrze wiesz, że dla Życia nie ma innego rozwiązania by żyć...*
Ulubione centrum handlowe wokalisty Pistoletów i Róż, czyli Biedronka.
Po długiej i burzliwej kłótni z moim zajebistym (aż czuć sarkazm w moich myślach) głosem w głowie zgodziłam się z nim (tak, ja też w to nie wierzę) i stwierdziłam, że zamiast się mazać gdzieś na ulicy powinnam zająć się czymś bardziej pożytecznym. Wybrałam opcję "Zjeść coś taniego w jakiejś chujowej knajpce lub kupić żarcie w syfiastym sklepie i się tym oczwiście najeść.", która wydawała mi się najłatwiejsza do spełnienia, gdyż inne brzmiały "Znaleźć mieszkanie i pracę." oraz "Odnaleźć Idiotę.".
A teraz sobie przeglądam lodówki w Biedronce, udając, iż tekst na opakowaniu "Parówek Szatańskich" o promocyjnej cenie 6 dolarów i 66 centów bardzo mnie zaciekawił. W sumie skład był dosyć interesujący... Bo kogo by nie interesowały parówki, które w 66% były z kociego mięsa?
- Przepraszam, bierzesz to? - spytał się mnie jakiś blondyn, wskazując na moją rękę. Zrobiłam dziwną minę i się na niego popatrzyłam. Po cholerę mu moja ręka, ja się pytam?! Faceta powinni wysłać do jakiegoś psychiatryka. Moja ciotka trafiła do jakiegoś kilka lat temu, był gdzieś w Polsce, nazywał się jakoś na "ka"... Albo może na "ka" była nazwa miasta? Whatever. Tego faceta też można tam wysłać.**
Chwila, moment...
Ja pierdolę, chyba jednak ja się tam nadaję. Strzeliłam facepalma.
- Chodzi ci o te parówki? - spytałam się, nadal mając twarz ukrytą w dłoni.
- Taaaak. - odpowiedział z wielkim uśmiechem - Są najlepsze. Miałem zapas w domu, ale koledze odpierdoliło i wszystkie wyrzucił. A ty trzymasz w dłoni ostatnią paczkę przed kolejną dostawą, a ja chciałbym ją mieć. No i Steven jestem.
Wyciągnął dłoń. Uścisnęłam ją.
- Freja. - mruknęłam i po chwili dodałam głośniej - Weź je sobie.
Podałam mu parówki, a on je z jeszcze większym uśmiechem odebrał ode mnie. A potem mnie przytulił, znaczy się, próbował mnie udusić. Ale przyzwyczajona jestem, w końcu mam trzech braci, w tym dwóch starszych.
- Steven, kuźwa, w Axla się bawisz, że tak długo jebanych parówek szukasz?! - usłyszałam z oddali jakiś mocno wkurwiony głos. Po chwili zza stosu papierów toaletowych wyłonił się chłopak, któremu całą twarz zasłaniały loki. A może on w ogóle nie miał twarzy?! Aaa! Kosmici są wśród nas!
Oj, Faye, czuję, że w skrzynce znajdziesz zaproszenie do tego psychiatryka...
Nie mam skrzynki, bo mieszkania nie mam, buahahahaha!
Yyyy... No, właśnie chyba nadajesz się.
Kuźwa, to coś ma rację.
Zaczynam się bać samej siebie.
Niestety (albo stety) moje jakże genialne przemyślenia przerwało wejście kolegi Kosmity i Stevena. Chłopak miał czarne włosy, ubrany był normalnie, ale mimo to, on sam tworzył jakąś taką mhroczną aurę. Czas na chwilę zwolnił jakby Czarny był jakimś jebanym panem czasu lub jakimś innym chujem z magiczną mocą. Patrzyłam się chwilę na niego chwilę, a w między czasie przyszedł mi do głowy szatański pomysł. W sumie trochę mało genialny i przestarzały już w Seattle, ale to w końcu jest Los Angeles i jestem otoczona przez bandę debili...
- Padnij!! - wydarłam się jak najgłośniej mogłam. Czas przyśpieszył. Wokół mnie zapanował chaos. Chłopak z lokami upadł na podłogę, pociągnięty przez Stevena, który teraz skulony na podłodze wył "Jaaaaaaaaa nieeeeeeeeeeeee chcęęęęęęęęęęę umieeeeeeeeeeeraaaaaaaaać!", Facet Zatrzymujący Czas leżał na ziemi, próbując odkryć co się dzieje, a gdzieś w oddali było słychać szloch jakiejś osoby i słowa "Jestem za młody żeby umieraaaać! Weeeźcie Stevena, Izziego albo Slasha... A najlepiej Axla [w pakiecie z Wielkim Ego gratis, takiej okazji nie można przegapić! ~ L.]. Byle nie mnieee!". A ja... A ja tarzałam się po podłodze, śmiejąc się przy tym jak opętana. Pomyśleć, taki stary żart, który nie ma sensu, a ktoś się na niego nabiera.
Złapałam się za brzuch, a moim ciałem wstrząsnęła kolejna fala śmiechu. Po chwili Gościu Bez Twarzy aka Kosmita i Władca Czasu do mnie dołączyli i razem rzucaliśmy się po podłodze. Tylko Steven leżał ciągle nieruchomo. Zasnął?
A poźniej usłyszałam głos. Głos chłopaka, który wcześniej gdzieś szlochał. Głos, który tak dobrze znałam.
- Freja? - był cichy, spokojny, jakby to nie był Jego głos. Ale miałam pewność.
Wstałam, nie odwracając się. Bałam się, że gdy to zrobię wybuchnę i przestanę się kontrolować, bo emocje zaczną mnie kontrolować.
- Faye?
Reszta już wstała z ziemi i przyglądała nam się z zaciekawieniem, Steven w ręku trzymał popcorn tęczowy firmy Biedronka i go zajadał.
A ja wzięłam głęboki wdech, później wydech i się odwróciłam.
Trudno, najwyżej McKagan straci trochę kłaków.
Evelynn
Dom obok Kwatery Głównej Pistoletów i Róż.
Godzina po wydarzeniach w Biedronce.
- Eve! Kochanie! Chodź tu do mnie na chwilę. - krzyknęła moja babcia z dołu, przerywając mi chyba z setny raz tego dnia grę.
- Chyba cię pojebało, kobieto. - wstałam z łóżka, odstawiając bas w miarę bezpieczne miejsce.
- Mówiłaś coś?
Ups, to ja to powiedziałam na głos?
- Już idę! - odkrzyknęłam i szybko wyszłam z pokoju.
Znowu coś wymyśliła. "Idź po śmietanę, Eve, tylko 12%." "Nie, Eve, miało być 18%, proszę, idź jeszcze raz."
Ja pieprzę, od sześciu lat mówię jej, żeby nie mówiła do mnie Eve, tylko Evelynn lub Lynn. Ona na to: "Dobrze, kochanie, jak wolisz." i uśmiechała się, a później: "Eve!". Ja już nie wiem, ma 60 lat i zaniki pamięci? Nie, ona po prostu chce, żebym ześwirowała.
- No, o co chodzi? - już byłam w kuchni, babcia lepiła pierogi. Mmm... Chociaż się dzisiaj najem.
- Weź Downika*** na spacer, dobrze?
- Yhmm... - mruknęłam i poszłam w stronę holu.
Czy temu psu cały ogród do wysrania się nie wystarczy?
- Down! - krzyknęłam i wzięłam smycz do ręki. Jeśli go złapię w mniej niż dwie godziny to chyba cud się stanie.
Pies stał przy płocie i szczekał na jakichś idiotów. Podeszłam i szybko zapięłam smycz. Pociągnęłam go, ale on uparcie stał dalej. Dlaczego wszyscy muszą mnie wkurwiać? Najpierw ojciec - "Wracasz do LA. Będziesz mieszkać z babcią.", zostawił mnie tutaj kilka dni temu, a sam sobie mieszka w Kopenhadze, prowadząc sieć restauracji polskich. Później babka, a teraz ten pies.
- Kuźwa, Down, ogarnij się i chodź! - pociągnęłam psa najmocniej jak mogłam, ale on nadal szczekał.
Ja zaraz chyba harakiri popełnię. Ma ktoś tu nóż?
Dobra, pierdolić to. Odpinam smycz i rzucam ją gdzieś, jeśli nie chce spaceru to niech się wypcha. Już szłam w stronę domu, gdy ktoś mnie zatrzymał.
- Lynn?
O Boże, ja znam ten głos. Saul. Chodziliśmy razem do szkoły. Był dwie klasy wyżej, poznaliśmy się kiedyś na jakimś apelu szkolnym czy jakimś innym chujstwie. No i jakoś tak się zaprzyjaźniliśmy. Później wyjechałam, cztery lata temu, i kontakt się urwał.
Podeszłam do niego, wcześniej zamykając Downowi furtkę przed nosem.
- To twoi znajomi? - spytałam się wskazując na grupkę chłopaków. Jeden z nich, ten rudy, gadał z jakimś starym facetem o jakichś oborach, a jeszcze jakiś inny czarnowłosy darł się na niego, że jest pojebany. W oddali blondyn z uśmiechem na twarzy zajadał popcorn, chyba z Biedronki i patrzył się na scenkę. Kilka metrów od niego, przed chwilą jakiś idiota potknął się o krawężnik i teraz siedział na ławce w towarzystwie jakiejś brunetki, która patrzyła się na niego z politowaniem.
- Można tak powiedzieć... - odpowiedział z zakłopotaniem chłopak - Ten rudy pojebaniec to Axl, krzyczy na niego Izzy, Popcorn to ten z popcornem, a ten, który się wyjebał to Duff.
- A ta dziewczyna?
- Siostra tego idioty, grającego na tym chujstwie...
Idiota to ten Duff, pewnie, ale to chujstwo...?
- Na czym?
- No, na basie... - i chyba sobie coś przypomniał, a na jego twarzy pojawiło się przerażenie. O tak, bój się, bój, Hudson, nikt nie będzie obrażał basu przy mnie. - Ups...?
- Sam grasz na chujstwie. Po prostu bas cię przerósł, więc zostałeś przy elektryku. - powiedziałam i popatrzyłam się na chłopaka. Ha! Trafiłam w czuły punkt! Próbowałam go kiedyś nauczyć, a jemu nic się nie udawało. Biedak...
- Ja chociaż, w porównaniu do niektórych, na gitarze umiem grać... - próbował się bronić. Hudson, idioto jebany, sam mnie uczyłeś i już zapomniałeś?
- Widocznie miałam słabego nauczyciela...
- Pewnie jakiś zjeb. - odpowiedział i się zamyślił, dodał po chwili - To ja cię uczyłem, nie...?
Pokiwałam twierdząco głową, a on zrobił facepalma.
Brakowało mi tego debila.
* Zmodyfikowana wersja cytatu "A ja myślę, ciociu, że dla życia nie ma innego rozwiązania niż żyć." [i wcześniejszego dialogu, którego nie chce mi się pisać] z książki "Oskar i pani Róża" Erica-Emmanuela Schmitt'a. Dla ścisłości - książka została wydana w 2002 roku, więc Freja jej nie czytała... Cóż, to by trudne było.
** Hmm... Chodzi o Kobierzyn, zakład psychiatryczny w Krakowie. Dlatego on, bo to jedyny, który znam z nazwy.
*** Downik (czyta się "Downik"), skrót od Down (czyta się "Down") - tak dla ścisłości, bo to nie jest żaden Dałn ani Dałnik.
***
Najpierw chciałabym przeprosić za trzy rzeczy: za to, że tak późno dodałam rozdział, za to, że jest (w moim mniemaniu) słaby i może mieć błędy, bo nie chce mi się sprawdzać i za to, że jeszcze nie nadrobiłam wszystkich blogów. Jeśli chodzi o to ostatnie to przeczytam i skomentuję wszystko, po prostu starsznie dużo tego jest, a nie mam za bardzo czasu, bo albo coś muszę zrobić, albo mi się nie chce, albo czytam książkę, albo gram w sapera, albo z kimś gadam, albo ktoś do mnie dzwoni i pyta się czy chcę dżem, albo jeszcze coś innego i tak mi to schodzi. Ale spokojnie, nadrobię wszystko.
I wiem, że chujowy tytuł, ale nie mam do takich rzeczy weny, najwyżej później go zmienię. Tak samo jak nie mam pomysłu na tytuł opowiadania.
I już kończę ten bezsensowny wywód, żebyście się nie znudzili mną i tym pseudoopowiadaniem.
Czytajcie, komentujcie, enjoy, kurwa!