U.S.A.,Pensylwania
- Boże, dlaczego muszę być takagłupia… - szepnęła blondwłosa dziewczyna. Po chwili zaczęła cicho szlochać. Schowała twarz w dłoniach. Nieznosiła siebie za to, co zrobiła. Zerwała z chłopakiem, który ją kochał,obraziła szanowanego wykładowcę, rzuciła studia na jednym z najlepszychuniwersytetów w kraju, a na sam koniec spakowała swoje rzeczy w torbę, ukradłaojcu pieniądze, dużo pieniędzy, wzięła samochód i pojechała w podróż na drugikoniec kraju do ciotki, która mieszka w Phoenix. Gdy była jeszcze wNew Heven obliczyła, że żeby dojechać musi poświęcić około pięciu dni, wnajgorszym wypadku tydzień. Pożegnała się z "dziadkiem" i ruszyła.
Przejechała już całe Connecticut,kawałek stanu Nowy Jork i prawie całą Pensylwanię. Teraz siedzi w jakimśpodrzędnym barze przy autostradzie kilometr od granicy z Ohio.
Jest zmęczona. Nigdy nie przepadałaza podróżami samochodem, szczególnie, gdy siedziała za kółkiem – strasznie jąwykańczały. Ale mimo wypitych trzech kaw dziewczyna czuła, że musi się zdrzemnąć.
Olivia wstaje zrezygnowana i zostawiana stoliku kilka dolarów. Czekała, aż deszcz ustanie, jednak już nie ma siły już dłużej. Musi się przespać i nie ma wyboru, musi zrobić to w samochodzie.Najbliższy motel jest pięć kilometrów za granicą, a ona nie ujedzie nawetjednego.
Bierze torbę i zakłada ją sobie naramię. Płaci za zamówione danie i czekając na resztę rozgląda się popomieszczeniu - nikogo oprócz niej i dwóch kobiet, prawdopodobnie turystek niema.
Notak, kto o zdrowych zmysłach by podróżował w taką pogodę. Jakiś idiota…
Na dworze zagrzmiało.
Liv wychodzi z baru.Na dworze leje jeszcze bardziej.
Liv wychodzi z baru.Na dworze leje jeszcze bardziej.
Na niebie pojawia się błyskawica.
- Fuck… - mruknęła dziewczyna iotarła zaschnięte łzy.
Ubiera kaptur od kurtki na głowę iidzie w stronę samochodu. Wchodzi do niego. Ustawia radio i przykrywa się grubymkocem.
Słucha muzyki, jednak zmęczeniewygrywa z nią. Już po kilku minutach oddech Olivii się wyrównuje, a dziewczynazasypia niespokojnym snem.
U.S.A., Kalifornia, Los Angeles
Podsumujmy ostatnią godzinę mojegożycia – zjadłam jakieś gówno, za które muszę zapłacić pięć dolców, poznałamwiecznie uśmiechającą się dziewczynę, która nie zna podstawowego słownikaprzeciętnego nastolatka i... dostałam ziemniakiem w łeb.
Tak, dobrze przeczytaliście.
Gdy tylko Amanda otworzyła drzwi dokuchni wzięłam od niej talerz zmoim… yyy… jedzeniem i weszłam do pomieszczenia z zamiarem wygarnięciakucharzom, co myślę o ich pysznych daniach. Jednak to, co zobaczyłam było… Ech…Dostałam jakiegoś szoku i przez chwilę zapomniałam, co mam zrobić. Ta kuchniawyglądała jak jakieś zoo, a kuchnia powinna chyba wyglądać jak kuchnia, nie?Oczywiście, jak się mozna domyślić byli w niej kucharze, którzy nie wyglądalijak prawdziwi kucharze tylko jak jakieś niedorozwinięte bezmózgie małpy. I wtedyodezwało się moje drugie ja.
Spokojnie. Nie oceniaj książki pookładce
Łatwo ci mówić. To nie ty widzisz,jak jakieś pacany rzucają się jedzeniem, prychnęłam w duchu. Nie znoszę tegogłosu w mojej głowie. Zachowuje się jakby był jakąś moją matką.
Jestem tobą, a ty mną. Zapomniałaś?Nie twoją matką.
- Oh, spadaj. – mruknęłam do siebie.
- Mówiłaś coś? – spytała sięblondynka odwracając głowę w moją stronę, jednak jej wzrok ciągle wędrował wkierunku... chłopaków? Mężczyznami bym ich nie nazwała...
- Nic, nic. – powiedziałam, a pochwili dodałam trochę głośniej. Musiałam zwrócić na siebie uwagę, a małpy nadalbawiły się nie zważając nas. – Ej! Mam pytanie!
Wtedy dostałam ziemniakiem w głowę odtego rudego. On i jego ciemnowłosy przyjaciel popatrzyli się na nas i zaczęli się śmiać. Nie wiemz czego, ale przypuszczam, że ze mnie. Chuje.
- Patrz! Zauważyli nas! - krzyknęłauśmiechnięta blondynka. - O to ci chodziło, no nie?
Dobra, cieszę się, ale tego ziemniakamogliby sobie darować!
- Baczność! – krzyknęłam najgłośniejjak potrafiłam, ich śmiech działał mi na nerwy. Wszyscy się wyprostowali, nawetAmanda, ale teraz się nią nie przejmowałam. Podeszłam do tego rudego.
- Ty jesteś szefem? – spytałam się,tym razem już ciszej, niż wcześniej. Kiwnął głową. – Więc, wyjaśnij mi, co todo cholery jest?! – nie mogłam się powstrzymać by nie krzyknąć, gdybym tylkomogła wzrokiem zabijać...
Wiesz, że to niemożliwe.
Czy ja nie kazałam ci się zamnknąć,hę?
- Yyy… Jedzenie… Ale nie ja jezrobiłem… - przełknął ślinę i wskazał głową na kumpla.
- Ej, kurwa, Rose, dobrze wiesz, żeto ty je zrobiłeś, więc z łaski swojej nie wkopuj mnie w swój jebany problem.To już chyba dwudziesta osoba, która przychodzi tutaj i narzeka– powiedziałzirytowany chłopak, a później zwrócił się do mnie – Sorry, słonko, kolega siętobą zajmie. Ja spadam do innej roboty. Takiej, w której mi płacą. - spojrzałwymownie na swojego kolegę.
Czarny się ulotnił. Gdy wychodziłuśmiechnął się do Amandy. Czekajcie, zaraz. Ona odwzajemniła uśmiech. Jej policzkinabrały czerwonego koloru. Nie wierzę. Ona się zabujała w tej… tej… tej małpiew glanach i koszulce AC/DC. Ok, glany i AC/DC mogą być, ale on… Jezu Święty,muszę z nią porozmawiać zanim do czegoś dojdzie. Nie wiem dlaczego, ale byłobymi jej żal – taka malutka, bezbronna, słodka. Nie dziwię się, że tamten koleśupatrzył ją sobie na cel. No, bo nie oszukujmy się – jest łatwa.
Okej, Alice, później pobawisz się wbohaterkę teraz masz coś do załatwienia.
You don't say?!
- Dobra, nie obchodzi mnie to,kto to przygotował, słyszysz? – skierowałam słowa do chłopaka, a on popatrzyłsię na mnie – Ale nie mam zamiaru za to płacić żadnej kasy.
Chłopak jakby na słowo „kasa” sięobudził.
- Sorry, laska, ale skoro to gównozamówiłaś to teraz kurwa płać, tak? – zirytował się.
Boże, uratuj mnie od tych debili.
Bóg ci tu nie pomoże.
- Sorry, laska, może jednak niezapłacę. – powiedziałam naśladując ton rudej małpy. I w sumie nieźle mi wyszło,Amanda zaczęła chichotać. Rzuciłam talerz na ziemię, a on potłukł się podwpływem uderzenia w płytki. – Radzę ci posprzątać. – dodałam z kpiącym uśmiechem.
Wiem, jestem chamska.
Wyszłam z kuchni.
Moje drugie ja znowu się odezwało.
No, jak tak będziesz szukaćprzyjaciół to chyba nigdy ich nie znajdziesz.
Daj spokój, debil jakich wielu.
Skierowałam się po torbę do stolika,przy którym wcześniej siedziałam. Amanda poszła za mną.
Może debil, ale fajny.
Jak na małpę to tak, masz rację.
Ale…
Zamknij ryj!
Przecież to ty do siebie mówisz.
Mówiłam coś – shut up!
Założyłam torbę na ramię. Jużchciałam wychodzić, gdy…
- Idziesz już? – spytała się cichoblondynka. Odwróciłam się i spojrzałam na nią. Była… Taka jakby smutna. Boże,ona na serio mnie polubiła. Da się mnie lubić w ogóle?
Nie.
Nie.
- Wiesz, muszę. Ciotka z wujkiem będąsię martwić… – musiałam się jakoś wywinąć. Amanda była miła, ale jeszcze miałamcoś do zrobienia. – Przepraszam.
Na twarzy dziewczyny zagościł jeszczewiększy smutek.
- Ah… No… Tak… Na pewno masz lepszerzeczy do roboty, niż… - urwała w połowie zdania, a po chwili dodała – Jasne…Nieważne… Idź. Nie zatrzymuję cię. – powiedziała cicho, jednak po chwili sięuśmiechnęła. Tylko, że to był smutny uśmiech. Nie wiem, jak to możliwe, alezrobiło mi się jej żal.
Lubisz ją.
Spierdalaj!
- Wiesz, jeśli mi dasz swój adres tokiedyś wpadnę do ciebie. – powiedziałam. Jestem za dobra. Nie chcę, żebybyła smutna.
- O! Jej! Serio? – Uśmiechnęła sięszeroko, a jej oczy wyrażały ekscytację. – Jasne, że ci dam.
Wyrwała z notesiku karteczkę,napisała coś na niej i podała mi ją. Spojrzałam na nią.
Los Angeles Street 4 m. 283,dzielnica Skid Row
Możesz wejść przez sklep mojego ojca
A.
- Dobra, dzięki. – popatrzyłam się nablondynkę z uśmiechem i schowałam do kieszeni spodni kartkę. Wait one minute…Ja się uśmiecham? Boże, ta dziewczyna dziwnie na mnie działa…
Lubisz ją.
Powtarzasz się, lamusie.
Skierowałam się w stronę wyjścia.Przechodząc przez drzwi usłyszałam jeszcze wesoły głos Amandy:
- Do zobaczenia!
Popatrzyłam się na dziewczynę przezszybę. Nadal się uśmiechała. Pomachałam jej i poszłam w stronę mojego obecnego domu.
Spędziłam w tym mieście zaledwiecztery miesiące, ale już wiem, że tu, gdzie mieszkam obecnie nigdy mi się niespodoba. Dzielnica Bel Air. Nazwa nawet spoko, ale… Nie wiem, jakoś mi tutaj zabogato. Same jakieś grube ryby i szefowie mafii i ich żony tu mieszkają lub naodwrót - baby duże szychy w wielkich korporacjach i ich naiwni mężowie. No,przynajmniej wszyscy na takich wyglądają. I nie przesadzam. Mam wrażenie, żejedynymi normalnymi ludźmi tutaj jesteśmy tylko ja, Lucy i Aaron… Może jednaktylko Lucy i Aaron. Ja normalna na pewno nie jestem. W końcu inaczej chybanie chcieliby mnie w psychiatryku. Cóż, cieszę się, że tam nie zostałam. Tetrzy dni w zupełności mi wystarczają. Gdy wyszłam obiecałam sobie, że już nigdynie trafię do żadnego szpitala, ani miejskiego, ani psychiatrycznego, aniżadnego innego. Najgorsi tam są ci lekarze, ciągle pierdolą tylko, że będzielepiej, a dobrze wiedzą, że nie będzie. „Gdy tylko zaczniemy leczenie poczujesię pani lepiej, panno Scott.” A skąd człowieku możesz wiedzieć, że źle sięczuję? Co mi jest? Nawet się nie spytałeś… A to, że chciałam się zabić wcaleniczego nie dowodzi…
- Alice! Chodź tutaj na chwilkę! –przerwał moje myśli głos mojej ciotki. Może to i nawet dobrze.
Wyszłam z pokoju, zeszłam po schodachi podeszłam do Lucy. Obierała ziemniaki. Od razu w głowie pojawił mi się obrazrudego małpiszona. Ja to czymkolwiek humor potrafię sobie zepsuć…
Lubisz go...
Sprawdź, czy cię w kiblu nie ma.
Proszę cię, ja jestem tylko w twojej głowie.
To wypierdalaj z niej!
- Tak? – spytałam się kobiety, niezauważyła mnie, gdy wchodziłam.
- O, słońce, już jesteś! –uśmiechnęła się do mnie – Na stole leży koperta do ciebie z uniwersytetu. Idź iotwórz, sama jestem ciekawa.
Po spotkaniu z wiecznie uśmiechającąsię blondynką, rudą małpą oraz czarnym fanem AC/DC poszłam złożyć papiery naUniwersytet Kalifornijski. Wcześniej obiecałam, i sobie, i Lucy, i Aaronowi, żezacznę znowu się uczyć, więc to zrobiłam. Jednak nie liczę, że mnie przyjmą wtym roku, nie liczę, że kiedykolwiek mnie przyjmą. Mnie? Wystarczy w papieryzobaczyć. Albo na policję - byłam notowana.
Biorę kopertę do ręki.
Otwieraj!,krzyczy głos drugiej mnie.
Łatwo ci mówić, to nie ty starasz sięo miejsce na studiach.
Ja to ty, ty to ja. Zapamiętaj towreszcie!
Muszę przestać ze sobą gadać.
I tak wiesz, że tego nie zrobisz.
Zignorowałam to.
Otwieram kopertę, wyciągam list irozkładam go. Zaczynam czytać.
Otwieram oczy ze zdziwienia.
- Lucy, Lucy! Przyjęli mnie, zaczynamod stycznia! – biegnę krzycząc jak dziecko, które dostało lizaka.
Przytulam kobietę, a ona mnie.
Czuję jak z oczu lecą mi łzy szczęścia.
- Mówiłam, że ci się uda. – szepnęłai pocałowała mnie w czoło.
Gratulacje.
Dzięki... Ale i tak muszę przestać ztobą gadać.
W mojej opinii ten jest gorszy. I krótszy.
Następny w całości o Olivii.